Bohdan Sláma uwielbia zaskakiwać swoich widzów. W debiutanckich "Dzikich pszczołach" reżyser pozwolił mieszkańcom zapadłej wsi na prowadzenie filozoficznych rozmów o "potrzebie wertykalności". W "Szczęściu" udowadniał, że osiągnięcie tytułowego stanu jest możliwe nawet na obskurnym czeskim blokowisku. Także w najnowszych "Czterech słońcach" Slama przekonuje, że nic nie jest tym, czym wydaje się na początku. W pozornie nudnej rzeczywistości czeskiej prowincji roznosi się przecież słodkawy zapach marihuany, a głuchą ciszę przerywają pretensjonalne tyrady samozwańczego mistyka. W przejmującym finale funkcjonujący na takich zasadach świat staje się areną "małej apokalipsy".

Reklama

Nowy film stanowi kolejny rozdział snutej przez Slámę opowieści o poszukiwaniu szczęścia. Różnica polega jednak na tym, że zamiast wciąż o nie walczyć bohaterowie muszą uświadomić sobie, że już dawno swój cel osiągnęli. Choć Fogi, Jana i dwójka wychowywanych przez nich dzieci tworzą kochającą rodzinę, pozostają jednocześnie rozczarowani kształtem swojego życia. Fogi nie ma w sobie siły, która pomogłaby mu przełamać własną niedojrzałość. Przytłoczona prozą życia Jana szuka odskoczni od nudnej codzienności. Venie – synowi Fogiego z pierwszego małżeństwa – doskwiera ewidentny brak inspirującego go autorytetu. Elementem spajającym rozterki wszystkich bohaterów pozostaje bolesne poczucie egzystencjalnej pustki.

W "Czterech słońcach" – tak jak w swoich poprzednich filmach – reżyser zdradza wyczulenie na najważniejsze bolączki czeskiej rzeczywistości. Tym razem twórca "Dzikich pszczół" zdecydował się zająć dręczącym naszych południowych sąsiadów kryzysem duchowości. Bohaterowie Slámy rozpaczliwie potrzebują jakiejkolwiek dawki mistycyzmu, która mogłaby nadać ich życiu utracony dawno sens. O desperacji Fogiego i spółki najlepiej świadczy szacunek, jakim darzą – wspomnianego już – lokalnego kaznodzieję. Odziany w rozciągnięty sweter i obnoszący burzę przetłuszczonych włosów Karel bardziej niż na duchowego przywódcę przypomina gospodarza programu w rodzaju "Ręce, które leczą". Jednocześnie jednak jako jedyny daje bohaterom namiastkę kontaktu z sacrum.

Sláma nie byłby sobą, gdyby nie starał się wykpić roztaczanej w ten sposób iluzji. W jednej z kluczowych sekwencji filmu Fogi wraz z Karelem znikają bez śladu, by podążyć za nagle rozbudzonym instynktem kaznodziei, który prowadzi bohaterów na pobliskie ogródki działkowe. Swoista parodia mistycznej wyprawy, zamiast zmierzać do odkrycia wzniosłej tajemnicy, kończy się ucieczką przed rozdrażnionymi właścicielami posesji. Przykład ekscentrycznego poczucia humoru Slámy przynosi również wyjaśnienie zagadkowego tytułu filmu. Wbrew tkwiącej w nim tajemnicy, "cztery słońca" okazują się po prostu symbolem umieszczonym na bramie jednego z ogródków.

Reklama

Rozbawiony reżyser przestrzega przed poszukiwaniem tajemnicy tam, gdzie czeka na nas wyłącznie przaśny realizm. Ostatecznie jednak metafizyczny absurd daje o sobie znać w najbardziej przewrotny sposób z możliwych. Życie Fogiego i Jany na zawsze zmienia spadająca na nich znienacka rodzinna tragedia. Dopiero niepożądany wstrząs umożliwia małżonkom uwolnienie się od tkwiącego w nich marazmu. W kryzysowej sytuacji bohaterowie zyskują szansę, by na powrót nawiązać utracone dawno więzi. Bohdan Sláma daje nadzieję, że nie jest jeszcze na to zbyt późno.

CZTERY SŁOŃCA | Czechy 2012 | reżyseria: Bohdan Sláma | dystrybucja: Gutek Film | czas: 105 min