Serial "Niebo. Rok w piekle" to nowa produkcja platformy HBO Max. Pierwszy odcinek będzie można zobaczyć w piątek, 26 grudnia.

"Niebo. Rok w piekle". O czym jest ten serial?

"Niebo. Rok w piekle" opowiada historię młodego i zagubionego w swoich wyborach Sebastiana (Stanisław Linowski), który trafia pod skrzydła charyzmatycznego guru (Tomasz Kot) prowadzącego wspólnotę duchową "Niebo". To co na początku wydawało się niewinną duchową komuną, szybko okazuje się miejscem rządzącym się brutalnym systemem przemocy, manipulacji i fanatyzmu. To opowieść o zmaganiach człowieka, który w końcu zauważa, że niebo bardzo szybko może stać się piekłem.

Reklama

"Niebo. Rok w piekle". Obsada

Główną rolę w serialu "Niebo. Rok w piekle" zagrał Tomasz Kot. Poza nim w produkcji tej można zobaczyć Stanisława Linowskiego, Magdalenę Różdzkę, Zofię Jastrzębską, Michalinę Łabacz, Annę Radwan czy Anitę Sokołowską.

Za reżyserię tego serialu odpowiada Bartosz Blaschke. W rozmowie z Dziennik.pl opowiada o tym, jak powstawał serial, dlaczego zdecydował się go zrealizować i jak dobierani byli aktorzy.

Wywiad z Bartoszem Blaschke, reżyserem "Niebo. Rok w piekle"

Skąd pomysł na to, by zrealizować ten serial? Chciałeś przypomnieć historię sekty Niebo i postaci Bogdana Kacmajora? Dlaczego wybrałeś właśnie ten temat?

Sekta Niebo była znana w latach 90. Dużo się o niej mówiło, pisało. Jestem reprezentantem pokolenia urodzonego w latach 70. Sporo z nas pamięta, że coś takiego istniało. Mało, myśmy się z sekty nie wyleczyli. Ona cały czas jest w naszej pamięci, w jakimś takim polskim imaginarium. Nadal budzi namiętności u twórców. Nasz serial nie jest jedyną produkcją, która ostatnimi laty dotykała tego tematu. Było m.in. słuchowisko radiowe Jakuba Żulczyka, pojawiały się artykuły, podcasty. To wisiało w powietrzu.

Gdy Marek Kłosowicz, producent, który doprowadził do powstania tego serialu i był jego pomysłodawcą, zaproponował mi jego reżyserowanie, uznałem, że taka okazja drugi raz się nie powtórzy. Powiedziałem: "Wchodzę w to", bez zastanowienia. Bo dla mnie to nie jest historia o sekcie, ale opowieść o człowieku, o nas samych. Jest to pewna forma niewygodnego, ale potrzebnego lustra.

Reklama

Mam wrażenie, że choć serial "Niebo. Rok w piekle" opowiada o latach 90., to tak naprawdę wciąż jest to temat bardzo aktualny. Wciąż mamy do czynienia z różnymi ruchami religijnymi, które w mniejszym lub większym stopniu przypominają właśnie Niebo.

Sekta nie potrzebuje daty, choć bywają okresy, kiedy sekty wypływają. Tak było w połowie XIX wieku, gdy mieliśmy do czynienia z rewolucją przemysłową, rozwijała się m.in. kolej oraz edukacja. Ten stary świat kruszył się i wtedy powstało szereg nowych religii. Podobnie było po II wojnie światowej, a szczególnie w latach 60-tych i 70-tych, w okresie kontrkultury, kiedy podobnie, stare struktury już nie były takie pewne, takie oczywiste. Wtedy młodzi ludzie zaczęli szukać nowych drogowskazów, nowych odpowiedzi.

I obecnie też tak jest. Żyjemy w bardzo niepewnych czasach. Jesteśmy świeżo po pandemii, w trakcie dużych konfliktów wojennych. Jeden z nich jest tuż za naszą granicą. Ten świat, który znamy, przestaje być pewny. Zmienia się na naszych oczach. Dla młodych ludzi ten moment jest bardzo niebezpieczny, oni wciąż szukają prostych odpowiedzi i mogą łatwo wejść w czyjąś narrację, która niekoniecznie będzie dla nich dobra.

Do tego dochodzą szarlatani, uzdrowiciele, którzy tak jak główny bohater serialu, leczy, uzdrawia chorych a to za pomocą minerałów wrzuconych do wody, a to wlewów z witamin. Wtedy tak było, teraz też tak jest.

Medycyna jest w innym miejscu niż była 200 czy 100 lat temu, ale nadal nie potrafi sobie poradzić z wieloma chorobami. Wtedy ludzie szukają nadziei, idą do znachora, cudotwórcy albo takiego guru jak serialowy Piotr, który przykłada ręce i leczy Duchem Świętym.

Poza tym sekty dają często nie tylko obietnicę lepszego życia, ale pokonania śmierci. To jest bardzo mocny narkotyk. Każdy z nas chciałby albo nie umrzeć, albo wiedzieć, co się z nim stanie po śmierci.

Reżyser serialu "Niebo. Rok w piekle": Nie zależało na tym, żeby odtworzyć fakty

Porozmawiajmy o tym, jak powstawał serial "Niebo. Rok w piekle". Powiedziałeś już, że wszedłeś w ten projekt od razu, bez zastanowienia. Co było dalej?

Dostawałem kolejne odcinki Jakuba Korolczuka, który oparł serial na autobiografii, a właściwie spowiedzi Sebastiana Kellera, człowieka, który przez pięć lat był w sekcie Niebo. I ta sekta z niego nie wyszła. On musi z nią żyć, z tym poczuciem, żalu, wstydu. "Niebo. Pięć lat w sekcie" to jest bardzo przejmująca książka. Jakub napisał piekielnie inteligentny tekst, dający nam, inscenizatorom, ogromne pole do popisu.

Mogliśmy z niego czerpać garściami, twórczo się bawić, budować świat Nieba, który w serialu jest inny niż ten prawdziwy. Zarówno Jakubowi jak nam wszystkim nie zależało na tym, żeby odtworzyć fakty. To nie miała być kronika zdarzeń, tylko prawda o doświadczeniu, prawda emocjonalna. To się, mam nadzieję, udało.

To, jaka jest jego rola? Jaki jest przekaz?

Myślę, że nasz serial przygląda się i pozostawia widzowi przestrzeń na interpretację, na zrozumienie, co tak naprawdę się wydarzyło. Tutaj nie ma jednoznacznych morałów, bo one byłyby ogromnym uproszczeniem. Morały powodują, że my szybko zamykamy temat. A kiedy ich nie ma, wtedy to co zobaczyliśmy drąży nasz mózg długo, zastanawia, składania do przemyśleń.

Reżyser serialu "Niebo. Rok w piekle": Wiedziałem, że Tomasz Kot to jest najlepszy kandydat do tej roli

W rolę głównego bohatera, czyli Piotra wciela się Tomasz Kot. To był aktor pierwszego wyboru, czy zastanawialiście się nieco dłużej, kto go zagra?

Pojawiały się różne nazwiska, była tzw. giełda, ale gdy tylko dowiedziałem się, że Tomasz Kot może być przez nas brany pod uwagę, wiedziałem już, że to jest najlepszy kandydat do tej roli.

Co przeważyło? Charyzma, fakt, że wcielał się już w wyraziste postaci, oparte na tych autentycznych pierwowzorach jak np. Zbigniew Religa czy Ryszard Riedel?

Charyzma tak, ale też wrażliwość, bo Tomek zbudował Piotra bardzo subtelnie. On go zhumanizował. To nie jest guru, który jest samym złem, bo wtedy łatwo można go odrzucić. Takiego bohatera nie trzeba się bać, gdyż wiadomo, że jest zły, a co za tym idzie jest przewidywalny. Piotr wykreowany przez Tomka jest wręcz czułym, który często ma słuszność, realnie leczy dłoniami. Tomek stworzył bardzo przejmującą postać, która z odcinka na odcinek odkrywa swoje kolejne oblicza.

Coraz bardziej demoniczne, mam wrażenie…

Owszem, bo sekta tak działa. Na początku ktoś nas wysłucha, przytuli, a potem słyszymy, że musimy zmienić imię, oddać majątek, zerwać więzi z rodziną i wreszcie nie możemy mieć własnego zdania, własnych myśli. Jeśli je mamy, to znaczy, że jesteśmy kimś obcym, niewiernymi, kimś kto zawiódł. Tomek te wszystkie etapy w bardzo przekonywujący sposób pokazuje. Osacza Sebastiana powoli, ale bardzo umiejętnie. I nie wiadomo, kiedy, ten Piotr Tomka Kota, staje się naprawdę przerażający.

Z jednej strony Piotr grany przez Tomasza Kota, z drugiej Stanisław Linowski, który wciela się w Sebastiana. Czy on też trafił do serialu z giełdy nazwisk?

Tak. Wyłoniliśmy Stacha Linowskiego z castingu. O tę rolę ubiegało się bardzo wielu fantastycznych aktorów i wielu z nich braliśmy pod uwagę, ale ja potrzebowałem kogoś wyjątkowego, kto ma jakąś magię, uczciwość, światło w sobie. Sebastian to bohater, który nie wie czego chce, podąża za innymi, a to jest trudna figura dla filmowców, dla aktora. Bo czemu widz ma śledzić losy kogoś, który sam nie wie czego chce? To było największe nasze wyzwanie ze Staszkiem, wciągnąć widza w historię. Udało się. Uważam, że Staszek jest cudotwórcą, stworzył postać, której się kibicuje, z którą się empatyzuje.

Czy to, że Stanisław Linowski jest aktorem nieogranym, z niedużym dorobkiem serialowym, też przemawiało za tym, by wcielił się w tę postać?

Myślę, że tak. Stachu rzeczywiście nie ma dużego dorobku filmowego, chociaż ma spory teatralny, jest aktorem Teatru Starego. To, że jest nieopatrzonym przez widzów, na pewno jest wartością, bo wielu oglądając go może mieć poczucie, że ogląda kogoś bardzo świeżego, nowego człowieka w swoim życiu.

Gdzie powstawały zdjęcia do serialu? Gdzie znajdował się ten raj stworzony przez serialową sektę i dom, w którym mieszkali?

Z przyjemnością to zdradzę. Wiedzieliśmy, że nie chcemy odtwarzać realiów prawdziwego Nieba. Szukaliśmy miejsca, które będzie przyjemne, przynajmniej na początku miłe dla oka. Daria Dwornik, nasza scenografka znalazła wspaniałą willę w Otwocku. W tej chwili właścicielkami są siostry zakonne, a przed wojną nazywała się… Eden. Lubię takie znaki.

Reżyser serialu "Niebo. Rok w piekle": Nigdy nie wiemy, z której strony nastąpi atak

Czy Sebastian Keller, który był w sekcie Niebo i który jest autorem wspomnianej przez ciebie książki, brał udział w zdjęciach? Aktorzy z nim rozmawiali?

Jakub Korolczuk spotkał się z Sebastianem Kellerem, gdy przystępował do prac nad scenariuszem. Ja nie chciałem, bo czułem, że spotkanie z Sebastianem, co potem się potwierdziło, może być dla mnie trudnym i niekoniecznie pożądanym doświadczeniem. Ktoś kto przeszedł przez takie piekło mógł nam narzucić pewien koloryt na cały serial. Wolałem przeprowadzić widza przez tę historię na moich zasadach.

Czy chodziło również o to, by nie był to dokument?

Też. To jest według mnie tak silne doświadczenie, jakby ktoś był oblany wrzątkiem i na zawsze została mu blizna. Gdybym się z nim spotkał przed zdjęciami, pamiętałbym te oczy, w których wszystko się odłożyło. Dobrze, że ani ja, ani Stanisław Linowski, czy Tomek Kot tego nie zrobiliśmy. Dzięki temu mogliśmy wejść w świat naszej sekty z promiennym uśmiechem i wiarą, że to naprawdę jest niebo.

Co byś chciał, by wybrzmiało z tego serialu? Jaką refleksję chciałbyś przekazać widzowi?

Na pewno obserwację procesu uczestnictwa, wstąpienia i wychodzenia z sekty. To jest poznawczo bardzo ciekawe. Ale to, co jest najważniejsze - jeżeli komuś zdarzyłoby się, że pozna osobę, która zacznie go manipulować, to może wtedy powidok naszego serialu pomoże mu podjąć decyzję wycofania się z takiej relacji.

Ale to optymistyczne i życzeniowe myślenie. Jeżeli ktoś jest przekonany, że nikt go nie jest w stanie zmanipulować, bo jest silny psychicznie, że wyczuje na kilometr złego lidera, to niestety, niewiele o sobie wie. Nigdy nie wiemy, z której strony nastąpi atak i na jaki haczyk zostaniemy złapani.

Jedna z bohaterek serialu, grana przez Zofię Jastrzębską, jest takim przykładem. Piotr wie, gdzie uderzyć i szybko ją "rozpracowuje".

Aneta w to wchodzi, bo przechodzi swój kryzys. Każdy ma ich w życiu wiele. Ktoś nam umiera, tracimy pracę, rozstajemy się, tracimy cel, czujemy wypalenie zawodowe, zawiedzione nadzieje. Czujemy się przebodźcowani, oceniani. Można wymieniać bez końca. I wystarczy, że ktoś to wyczuje, dostrzeże nasz deficyt, moment, w którym potrzebujemy czyjejś uwagi, zrozumienia, miłości. A kiedy już orientujemy się, że zostaniemy złapani, jest już za późno, żeby się z tego wycofać. W tym kontekście "Niebo. Rok w piekle" może nie tylko być ostrzeżeniem, bo w takie nie do końca wierzę, ale na pewno może wzbogacić naszą wiedzę na temat mechanizmów, którymi kierują się sekty i manipulatorzy. Dlatego też zapraszam do obejrzenia "Nieba" na HBO Max.