- "Niebo. Rok w piekle". Kogo gra Stanisław Linowski?
- Stanisław Linowski o pracy z Tomaszek Kotem na planie serialu "Niebo. Rok w piekle": Bardzo czuły i czujny gość
- Stanisław Linowski o serialu "Niebo. Rok w piekle": Nie gram go, nie jesteśmy nawet do siebie podobni
- Stanisław Linowski o serialu "Niebo. Rok w piekle": Sebastian mówi, że skradziono mu duszę, której już nigdy nie odzyska
Serial "Niebo. Rok w piekle" to nowa produkcja platformy HBO Max. Pierwszy odcinek będzie można zobaczyć w piątek, 26 grudnia.
"Niebo. Rok w piekle". Kogo gra Stanisław Linowski?
Jedną z głównych ról gra w nim Stanisław Linowski. Wciela się w postać Sebastiana, który trafia do sekty Piotra. To charyzmatyczny guru prowadzący wspólnotę duchową "Niebo". W tej roli Tomasz Kot. To co na początku wydawało się niewinną duchową komuną, szybko okazuje się miejscem rządzącym się brutalnym systemem przemocy, manipulacji i fanatyzmu. To opowieść o zmaganiach człowieka, który w końcu zauważa, że niebo bardzo szybko może stać się piekłem.
Stanisław Linowski o pracy z Tomaszek Kotem na planie serialu "Niebo. Rok w piekle": Bardzo czuły i czujny gość
W serialu "Niebo. Rok w piekle" grasz jedną z głównych postaci. Sebastiana, który trafia do seksty. Jak tworzyłeś tę postać? Na co głównie stawiałeś akcenty?
Trzymaliśmy się przede wszystkim trzech twarzy Sebastiana – przed, w trakcie bycia w sekcie i po wyjściu z niej. To był taki kręgosłup, na którym budowaliśmy i tę postać, i ten serial. Zdjęcia do serialu "Niebo. Rok w piekle" nie powstawały chronologicznie, dlatego też bardzo ważne było dla mnie, żeby sobie to bardzo konkretnie ponazywać. Tak stworzyły się te trzy stany emocjonalne, które oczywiście rozgałęziały się na jeszcze różne, mniejsze, ale te były podstawą, taką bazą do kreacji.
W postać Piotra, guru sekty, z którą twój bohater ma relację będącą niejako głównym wątkiem serialu, wciela się Tomasz Kot. Jak wyglądała ta współpraca?
Było wspaniale. Od samego początku, od pierwszej próby, kiedy się dowiedziałem, że Tomek gra Piotra. To jest zwykły, fajny, bardzo czuły i czujny gość.
Tomasz Kot bardzo lubi współpracę z młodymi aktorami. Wiele razy o tym mówił, że lubi z nimi pracować, lubi się nimi otaczać.
Myślę, że Tomek lubi wszystkich aktorów. On sam jest aktorem, który bardzo skupia się na partnerze, a moim zdaniem to jest istota tego zawodu. Nie ma nic w pojedynkę. Dla mnie to było spełnienie marzeń, że tym aktorem, na którym on się musiał skupiać, byłem właśnie ja. Dzięki temu ja skupiłem się na nim i wtedy się dzieje coś między ludźmi, ta magiczna interakcja, relacja, którą potem widać na ekranie.
Stanisław Linowski o serialu "Niebo. Rok w piekle": Nie gram go, nie jesteśmy nawet do siebie podobni
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że czasem pewną sekwencję roli można zagrać bez słów, wzrokiem. Miałeś taką przygodę na jednym z castingów.
Tak. To nie był casting do tego serialu, ale tak uważam. Żyjemy w natłoku słów, a dużo się dzieje poza nimi. Tymi słowami czasem próbujemy coś zakryć, ukryć przed światem. Bardzo lubię proponować na planie właśnie ścinanie słów i zaglądanie ludziom do oczu.
Tutaj też było dużo tego ścinania słów?
Walczyłem o to bardzo często na planie tego serialu. Reżyser Bartek Blaschke czasem śmiał się ze mnie, że nie chce mi się uczyć tekstu. To nieprawda. Takim najlepszym potwierdzeniem tego, o czym mówię, dla mnie było spotkanie na planie Sebastiana Kellera, czyli osoby, która była w sekcie Bogdana Kacmajora.
Przeprowadziłem z nim bardzo krótką rozmowę, która była bardzo intymna. Dla mnie było najważniejsze to, że jak popatrzyłem w oczy tego człowieka, to cała ta historia, może nie tyle nabrała sensu, ale silnie się we mnie ugruntowała. To był taki kubeł zimnej wody, który miał przekaz: "Pamiętaj, że trzeba szanować to wszystko, bo to się naprawdę wydarzyło". Zobaczyłem w tych oczach prawdziwy lęk. Taki lęk, którego się na co dzień nie widzi w oczach ludzi. Nabrałem takiego przekonania, że tam wydarzyło się coś dużo straszniejszego, niż to, co opowiadamy. To jest moje największe wspomnienie z rozmowy z nim. Jego spojrzenie, a nie słowa.
Kiedy zaczynaliście pracę nad serialem ani reżyser, ani ty, nie chcieliście się z nim spotkać. Dopiero wtedy, gdy pojawił się na planie, poznaliście się. Dlaczego?
Inspirujemy się tą historią, więc chcieliśmy zachować jakiś dystans do tego i mieć świeżą głowę w kwestii tego, jak zbudować mojego Sebastiana, a nie Sebastiana Kellera. Nie gram go, nie jesteśmy nawet do siebie podobni. O tym, że się spotkamy, dowiedziałem się w połowie zdjęć, jadąc na plan. Bałem się tego, bo to był ten moment, w którym nie miałem już odwrotu. Nie mogłem ewentualnie zejść z planu, podziękować. Na szczęście się pomyliłem, ten strach był po prostu bezpodstawny.
Co było największym wyzwaniem podczas realizacji zdjęć do serialu "Niebo"?
Przede wszystkim chyba to, żeby nie przekroczyć pewnej granicy, by mieć cały czas szacunek do tego, że opowiadamy o prawdziwej ludzkiej tragedii i by nigdy poza to nie wykraczać. Chodziło o to, by nie zrobić krzywdy tym ludziom, bo przecież nasi bohaterowie to osoby, które bardzo się pogubiły w życiu i żyją wśród nas. Są ludzie, którzy będą to oglądali, może byli w tej sekcie. Nie chcieliśmy nikogo z nich urazić, obrazić.
Największą wartością tego serialu jest uświadomienie sobie, że każdy z nas ma w sobie jakiś pierwiastek, którego może bardzo byśmy nie chcieli albo nie dopuszczamy do siebie tego, ale każdy z nas w jakimś stopniu jest podatny na manipulację. W jakimś gorszym momencie naszego życia możemy mieć pecha, że ktoś to wykorzysta.
Masz już na koncie kilka filmów i seriali. Gdzie w swoim artystycznym dorobku umiejscawiasz tę rolę?
Jako tę najważniejszą. Historia, odwaga, którą podejmuje ten serial i ludzie, których spotkałem, z którymi przeszedłem przez ten serial, za którymi tęsknię codziennie do dzisiaj. To była najwspanialsza moja zawodowa przygoda.
Stanisław Linowski o serialu "Niebo. Rok w piekle": Sebastian mówi, że skradziono mu duszę, której już nigdy nie odzyska
Historia opowiadana w serialu jest trudna i ma w sobie spore pokłady negatywnych emocji, ale jestem ciekawa, czy na planie zdarzały się jakieś wesołe, zabawne momenty, które w pewnym sensie pomagały rozładować emocjonalne napięcie tego, co graliście?
Tak były. Rzeczywiście musieliśmy sobie jakoś radzić z tym wszystkim, co działo się w poszczególnych scenach, więc śmiechu było naprawdę dużo. Zresztą ciężko się nie śmiać, gdy obok stoi Tomek Kot. Jego poczucie humoru jest unikatowe. Cudowne jest też to, że to właśnie on, czyli ta osoba, która grała guru i która była głową tego kręgosłupa serialowej sekty, był tą, która nas troszeczkę od razu po każdej scenie z tego wyciągała.
To, dlaczego warto zobaczyć serial "Niebo. Rok w piekle"?
Warto zobaczyć ten serial, by skonfrontować się może ze swoimi starymi lękami, że swoim dzieckiem, które też kiedyś stało przed trudnymi wyborami albo zmierzyć się z tym, że kiedyś ktoś zmagał się albo nadal zmaga z tym, że ma poczucie, że nie przynależy do tego świata lub znalazł się w dziwnych okolicznościach. Ten serial może być również bardzo ważną przestrogą dla niektórych, sygnałem, że to, co się dzieje to niekoniecznie jest koniec świata. Trzeba po prostu rozmawiać z ludźmi i szukać pomocy, weryfikować tę pomoc, bo czasem przychodzi jako zło w ładnym przebraniu.
Kiedy przygotowywałeś się do roli, czytałeś książkę Sebastiana Kellera?
I to nie raz. Ta książka jest dla mnie pewnego rodzaju encyklopedią emocjonalną i była głównym narzędziem do tworzenia tej roli.
Był w niej jakiś fragment, słowa, które cię najbardziej poruszyły?
Jedno z ostatnich zdań w tej książce. Sebastian mówi, że skradziono mu duszę, której już nigdy nie odzyska, więc nigdy tego spokoju tak naprawdę już nie będzie, bo tej duszy nie ma. Ta jego myśl wciąż mnie porusza, wręcz przeraża.