Pozornie trudno zrozumieć, o co tyle hałasu. „Trzy billboardy…” zaczynają się jak wiele innych filmów, które – w sposób jednocześnie humorystyczny i podszyty lękiem – obnażają patologie prowincjonalnej Ameryki. W miarę rozwoju intrygi, snuta przez McDonagha opowieść o matce próbującej pomścić śmierć nastoletniej córki ulega jednak zbawiennemu skomplikowaniu. Duża w tym zasługa scenariopisarskiego talentu Brytyjczyka umiejącego odkryć głębię w postaciach będących na pierwszy rzut oka ucieleśnieniem wyeksploatowanych do cna schematów.
W ten sposób główna bohaterka okazuje się kimś znacznie więcej niż przepełnioną goryczą furiatką, a znienawidzony przez nią szeryf niespodziewanie zaczyna sprawiać wrażenie osoby godnej współczucia. Najbardziej efektowna metamorfoza staje się udziałem policjanta Dixona – rasisty, homofoba i maminsynka, który potrafi przekroczyć własną małość i okazać zaskakujące pokłady wrażliwości.

Reklama

Charakterystyczna dla najważniejszych postaci nieprzewidywalność postaw i zachowań wyznacza tonację całego filmu. „Trzy billboardy…” stanowią kinofilski kolaż zgrabnie łączący ze sobą elementy westernu, kryminału i czarnej komedii. Szczególnie imponujące wrażenie robi sposób, w jaki McDonagh posługuje się humorem – prawie zawsze ryzykownym i utrzymanym na granicy stosowności, ale nigdy jej nieprzekraczającym. Pojawiające się znienacka dowcipy nie są jednak wyłącznie reżyserską fanaberią. To właśnie umiejętnie dawkowany komizm pozwala przywrócić właściwe proporcje w momentach, w których fabuła niebezpiecznie ociera się o sentymentalizm bądź zbyt ostentacyjny tragizm.

Nawet jeśli McDonaghowi udaje się skutecznie rozładować emocjonalne napięcia, „Trzy billboardy…” i tak dostarczają bardzo wielu powodów do smutku. Ukazana w filmie rzeczywistość pozostaje przesiąknięta poczuciem autentycznego bólu oraz goryczy. Szczególnie dotkliwa wydaje się w niej jednak powszechna bezradność w obliczu – ukazanej na ekranie w sposób niepokojąco naturalistyczny - przemocy.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Bodaj najcenniejszy w „Trzech billboardach…” okazuje się podjęty przez twórcę wysiłek, by w tych przygnębiających okolicznościach odnaleźć jakieś pokłady dobra. Świadczy o nich – wykazana przez każdego z trojga głównych bohaterów – zdolność do zapomnienia o animozjach, umniejszenia własnego ego i zjednoczenia się w imię wspólnego celu. Zrodzony w bólach sojusz pomiędzy ciężko doświadczoną kobietą a przedstawicielami pogardzanej przez nią instytucji stanowi ostatecznie źródło paradoksalnego optymizmu. Podkreślenie go stanowi ze strony reżysera akt odwagi, która w pełni się opłaciła. Ignorując potencjalne oskarżenia o naiwność, McDonagh zrozumiał, że w czasach rosnących podziałów i szalejącego populizmu delikatne pokrzepienie jest nam potrzebne jak nigdy dotąd.

"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri"; USA 2017; reżyseria: Martin McDonagh; w kinach od 2 lutego; ocena: 8/10