Film "Innego końca nie będzie" w reż. Moniki Majorek to zwycięzca plebiscytu publiczności 40. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Można go już oglądać w kinach. Na ekranie zobaczymy gwiazdę serialu "Morderczynie" - Maję Pankiewicz, czterokrotną laureatkę Orłów - Agatę Kuleszę, docenionego przez widzów serialu "1670" Bartłomieja Topę, a także Sebastiana Delę ("#BringBackAlice"), Cezarego Łukaszewicza ("Chłopi") i Klementynę Karnkowską ("Wyrwa"). To opowieść o rodzinie, która próbuje jakoś żyć po tragedii, która ją spotkała.

"Innego końca nie będzie" to film, który znakomitymi rolami stoi. Kto z obsady pojawił się, jako pierwszy?

Monika Majorek: W "Innego końca nie będzie" bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze, były relacje między aktorami. Musieli się w nich odnaleźć, zgrać ze sobą. Maję znalazłam dwa lata przed wejściem na plan. Długo o niej wcześniej myślałam. Okazało się, że dwa lata rozmów o Oli dużo nam dały. Przepisywałam potem rolę Oli z myślą o Mai. Razem szukałyśmy też filmowego rodzeństwa Oli - Pipka i Ajki.

Reklama

Maja Pankiewicz: Gdy na castingu pojawił się Sebastian Dela, czyli Pipek, poczułam, że będzie między nami świetny przelot. Potem szukaliśmy razem odtwórczyni roli Ajki, najmłodszej z trójki rodzeństwa. Mieliśmy potem czas, żeby się ze sobą oswoić, poczuć się razem bezpiecznie. Był wspólny vibe. No i Agata Kulesza, która zagrała mamę. Na spotkanie z nią na planie czekałam wiele lat, czułam, że jesteśmy z podobnego gatunku aktorskiego. Oczywiście granie z nią to było dla mnie mocne wyznanie. Na początku trochę bałam się, że Agata mnie zje. Okazało się, że jest nie tylko świetną aktorką, ale też człowiekiem o wielkim sercu. Dobra, wspierająca partnerka w pracy. Cała nasze trójka - ja, Sebastian Dela i Klementyna Karnkowska, czyli filmowa Ajka - czuliśmy się bardzo przez Agatę zaopiekowani. Z Bartkiem Topą, który w retrospekcjach grał ojca, widziałam się jeden dzień. Kluczowa była improwizacja w domu, gdzie wszystko się rozgrywało. Spotkaliśmy się na kilka godzin całą filmową rodziną, gotowaliśmy, gadaliśmy, ja robiłam zdjęcia. Chodziło o to, by mieć wspólne wspomnienie, coś, do czego grając, będziemy się emocjonalnie odnosić. Trudno grać tęsknotę i brak, gdy się nie zna osoby, za którą się tęskni. Spotkanie z Bartkiem Topą było dla mnie bardzo ważne.

Wyzwalacz wspomnień

Scenografia w "Innego końca nie będzie" jest niesamowita, bardzo autentyczna.

Reklama

Monika Majorek: Należą się ogromne podziękowania Oli Waligórze, naszej scenografce, dzięki której ten dom żyje. Jest przecież ważnym bohaterem filmu. Pokazujemy go w dwóch perspektywach czasowych – współcześnie i w latach dziewięćdziesiątych.

Ważną rolę grają w „Innego końca nie będzie” też zdjęcia i kasety VHS.

Monika Majorek: To wyzwalacz wspomnień. Gdy pisałam scenariusz, zaglądałam do rodzinnych albumów ze zdjęciami. Wychowałam się w latach 90., kasety wideo są więc dla mnie czymś naturalnym, to też zapis pamięci.

Wspomniała Pani, że o Mai Pankiewicz pomyślała Pani na dwa lata przed wejściem na plan. Ile czasu trwało przygotowywanie "Innego końca nie będzie"?

Monika Majorek: Zarys pomysły pojawił się w 2016 r. Miałam dużo czasu, żeby się nad tym filmem zastanowić. Film pełnometrażowy na papierze powstał w 2019 r. Chodziłam, szukałam, rozmawiałam z producentami. W 2021 r., kiedy spotkałam się z Mają, zaczęliśmy jeździć po Polsce i szukać lokacji. Chcieliśmy ten film kręcić w górach, ale ostatecznie wybraliśmy Radzymin.

Dygot emocjonalny

A co było wyzwalaczem tej historii?

Monika Majorek: Dygot emocjonalny, który przeżyłam wiele lat temu. Poczucie prywatnego końca świata. Zapragnęłam przenieść to na ekran. Mało mówi się o rodzinach, które przeżyły wielką tragedię. Widzimy tu, jak ludzie próbują odbudować coś na emocjonalnym pogorzelisku i starają się odnaleźć światło w najciemniejszym momencie życia. Mam nadzieję, że ten film pomoże ludziom spojrzeć na swoje życie, zmierzyć się z lękiem przed stratą. Pokazujemy też, że nie ma jednego sposobu przeżywania żałoby, każdy jest inny i nie ma tego jednego, jedynego i słusznego.

Maja Pankiewicz: To jest film o ludziach, którzy zostają, a nie o tych, którzy odeszli. Ci, którzy zostają, muszą borykać się z brakiem odpowiedzi na pewne pytani. Ludzie na pokazach filmu pytają, dlaczego do końca nie wiadomo, jakie motywy kierowały ojcem Oli, Pipka i Ajki, gdy postanowił odejść. Moim zdaniem w tym tkwi właśnie siła tego filmu. Oni są w limbo, brak odpowiedzi nie pozwala na ulgę.

Różne sposoby przeżywania żałoby

Filmowa Ola jest najeżona wewnętrznie, poraniona i ma skłonność do wywoływania rebelii. Nie bałyście się, że widzowie mogą jej nie polubić?

Maja Pankiewicz: Temat filmu jest ekstremalnie trudny. Mówimy o żałobie, o różnych sposobach, w jakie ludzie ją przeżywają. Nie przeżyłam takiej straty jak Ola. Mam oboje rodziców. Budowałam więc rolę wokół lęku przed takim dramatem. Jestem jedynaczką, mam też więc zero referencji do tego, jak funkcjonuje rodzeństw. Dopiero na planie poczułam realnie, jak to może być. Wiem, że Olę może być trudno polubić. Znalazłam jednak ogromną empatię w stosunku do niej i respekt wobec tego, co na przeżyła. Doszłam do wniosku, że ona ma prawo zachowywać się tak, jak chce. Jestem po terapii i lubię dociekać prawdy. Ola to robi, dąży do oczyszczenia sytuacji w rodzinie po odejściu ojca. Łamie rodzinne tabu. Robi to wszystko, by rodzinę odbudować. Wiem, że widzowie polubili Olę, mówią o tym na spotkaniach.

Trwa ładowanie wpisu

"Moment w życiu, kiedy przestajemy przepraszać i idziemy po swoje"

Monika Majorek: Nie miałam takich obaw, jeśli chodzi o postać Oli. Zawsze jest takim moment w życiu, kiedy przestajemy przepraszać i idziemy po swoje. To dotyczy takiego ekstremalnego przeżycia, jakim jest żałoba. Przestajemy się liczyć z konwenansami. Tak robi Ola. Ona desperacko potrzebuje rodziny, a jedynym sposobem, by ja odzyskać, jest mocne potrząśnięcie wszystkimi. Ola nie boi się emocji, jest szczera.

Reżyserka filmu Monika Majorek / AKPA

Pani Maju, Ola to kolejna dramatyczna i trudna rola w pani dorobku. Taka karma aktorska?

Maja Pankiewicz: Tak to się układa. Kolejna rola kobiety, która ma skomplikowane relacje z ojcem. Musiałam zając się moją prywatną relacją z ojcem i ją przepracować. Teraz takie role przestały się pojawiać. Film się bardzo zazębia z życiem. Lubię wyzwania emocjonalne. Na razie mnie komercja nie woła i dobrze mi w niszowym, artystycznym kinie. Sądzę, że opowiedzieliśmy bardzo wartościową historię w „Innego końca nie będzie”. Ludzie czekali na taki film, oparty na emocjach, o szczerych relacjach. Jestem dumna, że takie historie do mnie przychodzą. Ten film na pewno na długo zostanie w moim sercu.