"Wróbel" to pełnometrażowy debiut reżyserski Tomasza Gąssowskiego, kompozytora i muzyka. Słodko-gorzka, momentami zabawna, momentami dramatyczna i romantyczna historia o skromnym listonoszu z małej miejscowości, który dorasta do wielu zmian, zbiera nagrody. Na FPFF w Gdyni Jacek Borusiński dostał nagrodę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. "Wróbel" jest nominowany do trzech Orłów - za najlepszą muzykę i w kategorii: Odkrycie roku; za reżyserię filmu - dla Tomasza Gąssowskiego oraz w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy dla Jacka Borusińskiego.

Napisał pan muzykę do filmów, które lubię, m.in. „Sztuczki” i „Zmruż oczy”. Przywykłam myśleć o Panu jako o kompozytorze. A tu „Wróbel”.

Muzyka to jest moje pierwsze życie, teraz się dołączyło drugie, reżyserskie. One się przeplatają. Nie jest tak, że z czegoś rezygnuję. To poszerzenie środków wyrazu. Po zrobieniu „Wróbla” napisałem już muzykę do „Zapisków śmiertelnika” w reż. Maćka Żaka.

Malowanie świata dźwiękami to było za mało i pomyślał Pan, że dobrze jeszcze obraz dodać, czyli zrobić film?

Ja aż tak wyraźnego planu na samego siebie nie mam. Spontanicznie tak wychodzi. Zobaczymy, co się będzie działo dalej. To seria złożonych zdarzeń. Mnożą się pytania, inspiracje, potem pojawia się chęć i energia do robienia czegoś. Musi być ten właściwy impuls.

Boisko piłkarskie - centrum świata

Co było impulsem do stworzenia „Wróbla”?

Reklama

Chęć pokazania świata, który był dla mnie nowy, ciekawy i przyjazny. Mieszkałem kiedyś pod Warszawą. Byłem trenerem piłki nożnej. Poznałem od środka tamtejszą społeczność, właśnie dzięki piłce. Spotkałem wiele osób, które mnie zaciekawiły. Podobały mi się relacje, to jak ze sobą ludzie rozmawiają, jak patrzą na świat. Dobrze tamten czas wspominam. Z tego okresu stworzyła się naturalna dokumentacja, taka obserwowana od wewnątrz, która jest czymś bardzo cennym. Idealny materiał na scenariusz.

Reklama

Czyli już wiadomo, skąd się wzięła piłkarska pasja Remka, bohatera „Wróbla”.

Opowiadał też o tym mój pierwszy film, krótkometrażowy „Baraż”. Na boisku i wokół niego zawsze się dużo dzieje. Mam wrażenie, że stadion piłkarski w małej miejscowości jest bardzo ważnym miejscem. Ludzie przychodzą popatrzeć na trening albo na mecz. Omawiają bieżące sprawy, dyskutują, żartują. W dzień meczowy na stadion idą rodziny piłkarzy, dziewczyny, dzieci - to nie jest tylko męski, hermetyczny świat.

Trwa ładowanie wpisu

Chłopackie emocje

Dla Remka to boisko piłkarskie jest strasznie ważne. Piłka jest odskocznią od nieważności i banalności życia?

Dla mnie piłka jest bardzo ważna. Stały element autobiograficzny i rodzinna tradycja. Gdy miałem pięć lat, dziadek zaczął mnie zabierać na mecze. Teraz spotykam na nich mojego kuzyna, piosenkarza, Wojtka Gąssowskiego. Chodzę też do Janusza Zaorskiego na wspólne oglądanie ważniejszych meczów. Emocje tam są ogromne. Chłopackie emocje, które, wraz z upływem lat wcale się nie kończą. Są takie same, jak wtedy, gdy 50 lat temu strzeliło się bramkę w juniorach czy trampkarzach. Mam wrażenie, że z tych krótkich, piłkarskich spodenek mężczyźni nigdy nie wyrastają.

Kadr z filmu "Wróbel" / Materiały prasowe / fot. Dagmara Szewczuk/Next Film

A jakie emocje towarzyszyły Panu, gdy „Wróbel” został zakwalifikowany do konkursu głównego 49. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni?

Wszystkie filmy, do których pisałem muzykę, bez problemu dostawały się do stawki, walczącej o Złote Lwy. Nie ukrywam, że czułem niepokój, co będzie z „Wróblem”, moim reżyserskim, pełnometrażowym debiutem. Udało się i to już był sukces. Przewidziałem nagrodę dla Jacka Borusińskiego. Jak się dostaliśmy do konkursu w Gdyni, od razu powiedziałem, że jeśli będzie nagroda, to albo w kategorii najlepszy aktor dla Jacka Borusińskiego, albo „najlepsza aktorka” dla Julki Chętnickiej za Marzenkę. Bardzo kibicowałem moim aktorom.

Zmiany są korzystne

Rolę Remka we „Wróblu” napisał Pan specjalnie dla Jacka Borusińskiego?

Bohatera wymyśliłem wcześniej, ale kiedy zacząłem pisać scenariusz to już wiedziałem, że Remek to Jacek. Poznaliśmy się dawno temu, przez Kota Przyborę i Iwo Zaniewskiego, z którymi od lat współpracuję i robię muzykę do ich reklam. Jeremi Przybora powiedział wtedy, że jedyną zabawną rzeczą na polskim, szeroko pojętym rynku komediowym jest teatr Mumio. No i oczywiście po takiej rekomendacji zaczęliśmy wszyscy oglądać Mumio. I potem Iwek Zaniewski zaprosił ich do prowadzenia gali Klubu Twórców Reklamy. Gale zazwyczaj są męczące i nudne. Ta, wyreżyserowana przez Iwka, to była absolutna antygala, bardzo zabawna. Tam się z Jackiem Borusińskim poznaliśmy. Już po chwili miałam wrażenie, że nadajemy na tych samych falach.

Kadr z filmu "Wróbel" / Materiały prasowe / fot. Dagmara Szewczuk/Next Film

Przyciąganie się przeciwieństw

Pełnego rezerwy Remka skonfrontował pan we „Wróblu” z żywiołową, pełną energii Marzenką? Na zasadzie przyciągania się przeciwieństw?

Zmiany są korzystne. Pamiętam taką historię. Jeden z moich przyjaciół wrócił rozwiedziony, po latach z USA. Miał tylko dużą walizkę, zamieszkał sam. Ne robił wrażenia jakoś bardzo zgnębionego, ale prawie w ogóle się nie uśmiechał. A potem w jego życiu pojawiła się kobieta. Z dwójką dzieci, psami i kotami. Gdy go spotkałem, mówił o ogromnym życiowym zamieszaniu, że to go wszystko przytłacza, ale uśmiechał się tak, jak nie uśmiechał się od lat. Doświadczył korzystnej, rewolucyjnej zmiany. We „Wróblu” widzowie już wiedzą to, czego jeszcze nie wie Remek, że w jego życiu już jest lepiej, kibicują Marzence, tak jak ja kibicowałem kobiecie mojego przyjaciela. On się jeszcze nie do końca przekonał, ale świat już to widział. Zderzyłem introwertyka z ekstrawertyczką. Marzenka łapie każdą szansę, gdyby była taka okazja, poleciałaby na Księżyc. Remek boi się zmian, co ma w jego przypadku bardzo głębokie uzasadnienie. Zmiana kojarzy mu się z czymś najgorszym. W dzieciństwie stracił rodziców i to wywróciło mu życie do góry nogami. Zmiana to dla niego ból i nieszczęście. Marzenka staje się jego motorem napędowym.

Jak do filmu trafili Julia Chętnicka, czyli Marzenka i Krzysztof Stroiński - dziadek Remka?

Na rolę Marzenki był duży casting. To kluczowa postać. Musiała być prosta, ale nie prostacka, pociągająca i odważna. Z pośród ponad 200 wybraliśmy 10 aktorek, a potem zaprosiliśmy Jacka i sprawdzaliśmy, jak razem wypadają. Wszystkie były świetne, ale raz wychodziła relacja bratersko-siostrzana, innym razem - zbyt romantyczna. Postawiliśmy na Julkę i to był doskonały wybór. Jest odkryciem tego filmu. Krzysztof Stroiński od początku miał być dziadkiem. To jest ukochany aktor mojej, nieżyjącej już mamy. Oglądaliśmy razem „Daleko od szosy”. W Krzysztofie Stroińskim jest taka delikatność, jaką ma Remek. Jak zobaczyliśmy ucharakteryzowanego Krzysztofa Stroińskiego, Jacek powiedział, że wygląda zupełnie jak jego własny dziadek. Pasował idealnie. Krzysztof był fenomenalnie przygotowany, jest bardzo profesjonalnym aktorem, wszystko miał rozpisane, uzasadnione. Mówił: kiedy Remek mnie widzi po raz pierwszy w przytułku – jestem trupem; kiedy mnie przywozi do domu – jestem przywiezioną paczką. Nie próbowaliśmy z Krzysztofem, bo nie było potrzeby. Ponieważ dziadek był obcym elementem w życiu Remka, wpadliśmy na pomysł, żeby Jacek i Krzysztof poznali się i spotkali dopiero na planie.

Sztuka improwizacji

Napisał Pan scenariusz i potem go wyreżyserował. Aktorzy mieli pole do improwizacji?

Mieli, bo ja lubię improwizację, ale w 95% nie było to potrzebne. Oczywiście zdarzały się podczas prób różne korekty. Po to są próby. Raz świetny tekst dorzucił Piotrek Rogucki, przy jednej scenie skorzystałem z jej innego zakończenia, które podsunął Jacek Borusiński, kiedyś coś śmiesznego wyrwało się Radkowi Majewskiemu. Ale to naturalne, że reżyser, scenarzysta korzysta z takich darów losu. Byłoby głupotą obstawać wtedy na siłę przy pierwotnej wersji. Tak w pełni improwizowaliśmy jedną scenę, tę, w której Remek kupuje auto. Korzystałem też z doświadczenia operatora, Wojtka Staronia, który czasem zwracał mi uwagę, że coś jest przegadane. Kilka dialogów skróciłem dzięki temu. Niektóre nawet w ostatniej chwili, w trakcie montażu filmu. Jak się ma wokół ludzi utalentowanych i zdolnych, to trzeba ich pytać i z ich talentu korzystać.

Remek ma taką niezwykłą właściwość, że sobie radzi. Gdy życie mu rzuca kłody pod nogi, to on sobie z nich coś fajnego wybuduje. A Pan?

Byłem jazzmanem, a jazzman to muzyk improwizujący. Czasem, jak grasz solo i zaryzykujesz nie wiesz gdzie cię ono zaprowadzi. Ale jak się uda, możesz zaskoczyć nawet samego siebie.