Na pewno to, że Wojciech Smarzowski idealnie trafił w potrzeby rynku. Zrobił film, na który czekano, który porusza bardzo ważny społecznie problem. O pedofilii w Polsce w ogóle mówiło się niestety z wstydliwie przymrużonymi oczami. Rzadko ujawniane były afery związane z osobami, które nadużywały zaufania publicznego pracując jako nauczyciele, osoby ze środowiska sportowego. Najrzadziej mówiono publicznie o księżach.

Reklama

"Kler" stał się katalizatorem do wyrzucenia wszystkiego, co złe. Kościół obrywa publicznie nie tylko za pedofilię. A nawet – chyba bardziej nie za pedofilię, niż za pedofilię. Za całokształt. Ludzie umawiają się w mediach społecznościowych: zamiast na niedzielną mszę - pójdziemy do kina na „Kler”. Widać w tym bunt przed wszystkim, co przez lata uwierało. Wtrącanie się do polityki, które kończyło się m.in. „Czarnymi protestami”, religia w szkołach za publiczne pieniądze, gigantyczne dotacje dla ojca dyrektora – to tylko nieliczne przykłady na poziomie centralnym. Na poziomie lokalnym każdy miał swoje własne historie, w które w punkt trafił Smarzowski. „Co łaska, ale nie mniej niż 500”, pijaństwo, historie lubieżne i perwersyjne. To od dawna jest solą w oku, denerwuje. Z symbolu, społecznej ikony, jaką była instytucja księdza-dobrodzieja nagle mamy przeciwieństwo, czyli złodzieja.

Oczywiście zapalnikiem do buntu stała się opisywana w „Klerze” pedofilia. Przestępstwo obrzydliwe, bo bazujące na naturalnym zaufaniu do instytucji kościoła, na bogobojności, na tym wreszcie – co w „Klerze” jest też pięknie pokazane – że w wielu przypadkach kościół był instytucją pomocy, organizującą pomoc materialną i humanitarną. Opisywane przekroczenia i wykorzystania tak stworzonej więzi w społeczeństwie spowodowało erupcję. Przez lata skrywane emocje, ukrywane przez powtarzanie jak mantrę „ty na księży i kościół ręki nie podnoś” (zwłaszcza przez starsze pokolenia) teraz wyraża się w uwolnionej wybuchem energii.

Chciałoby się, by niezwykła popularność filmu „Kler”, która jest rzeczą rzadką na skalę światową, służyła finalnie pojednaniu. Nie – nie chcę więcej słyszeć o ukrywaniu przestępców w sutannach. Wyjątkowo ohydne jest utożsamianie obrony pedofila z obroną instytucji kościoła. W interesie kościoła (a ten według tego, co mówiono nam na lekcjach religii, jest wspólnotą ludzi wierzących) jest oczyszczenie szeregów kapłańskich z tych, którzy złamali prawo. I z kościoła słychać głosy, które koniecznie trzeba odnotować – zarówno na szczeblu centralnym, w Watykanie, jak i lokalnym. W ostatni weekend na Opolszczyźnie, biskup Andrzej Czaja przedstawił wstrząsający list do wiernych.

Chciałoby się, by do dialogu i oczyszczenia doszło. Bardziej jednak prawdopodobne jest otwarcie, lub jak niektórzy wolą mówić, odsłonięcie na publiczną, ogólnonarodową skalę, kolejnego frontu wojny polsko-polskiej. Na innych frontach – jak widzimy na przykładzie popisu – nie ma zgody i dialogu. Są dwie przekonane o swych racjach strony, z których każda w zaciętości i zawziętości gotowa jest na wiele, tylko nie na krok ku dialogowi i pojednaniu. Ważne jest by walczyć, a nie to, by coś wywalczyć.

Wojciech Smarzowski na razie zamknięty jest na głosy krytyki. Gdy zwraca mu się uwagę, że jego portret kleru w „Klerze” jest narysowany grubą kreską, bez pokazania niuansów, bez pokazania jakiejkolwiek innej strony duchowieństwa (pisaliśmy o tym w recenzji filmu), odpowiada tak, jak w „Newsweeku”. Czyli, żeby powiedzieć o tym ofiarom pedofili, jakby to one odpowiadały za błędy czysto warsztatowe, takie jakie twórcy „Wołynia” raczej uchodzić na sucho nie powinny. Jakby zapominał, że hasłem bijącym z plakatów jest „nic co ludzkie nie jest mi obce”.

Reklama

Są filmy dobre i są filmy ważne. Oczywiście – tak jak w przypadku „Lotu nad kukułczym gniazdem” zdarzają się filmy ważne i wielkie stricte filmowo. "Kler" jest filmem ważnym.

By oczyścić ziemię dla ukarania przestępców w sutannach, by nie zaogniać, by nie budować kolejnego świata, w którym „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, przydałaby się umiejętność bicia się w piersi. Boję się, że zaognianie, mówienie, że ręka podniesiona na „Kler” jest ręką w obronie pedofilii, tworzy się sztuczny front, za którym obrońcy najbardziej obrzydliwych czynów naprawdę mogliby się schować. A to mogłoby sprawić, że największy w Polsce sukces stanie się też zgniłą i gorzką porażką.