"Tylko Bóg wybacza" to surrealistyczna, brutalna opowieść o wojnie mafii i policji w Bangkoku. W pana obrazach coraz więcej jest snu i gry wyobraźni. Często chorej.
Nicolas Winding Refn: Kiedy kręciłem filmy z serii "Pusher", zależało mi na autentyczności. Zatrudniałem aktorów amatorów i próbowałem wprowadzić ich w stany, jakie przeżywali bohaterowie. Z czasem jednak zrozumiałem, że od realizmu ciekawszy jest hiperrealizm. Kino pozwala mi badać świat fantazji i skrywanych pragnień, interesują mnie mitologie i archetypy. W "Tylko Bóg wybacza" przyglądam się postaci matki gangstera. Bo każdy mężczyzna ma z matką trudne kontakty. To relacja miłości, ale również wzajemnego zaufania, poddania się kobiecie, wyzbycia się ego. Sięgam po najbardziej uniwersalne tematy.
Po wielkim sukcesie "Drive" z Ryanem Goslingiem nie kusiło pana Hollywood?
Nie, chodzę swoimi drogami. Kiedy kręciliśmy z Ryanem poprzedni film, nikt nas w Stanach nie chciał. Z trudem zebraliśmy budżet i zrealizowaliśmy niezależny projekt. Chcieliśmy, żeby na ekranie odbiła się Ameryka. Później przeniosłem się do Tajlandii i w odmiennych kontekstach kulturowych sportretowałem tego samego bohatera – owianego tajemnicą mściciela. W "Valhalli: Mrocznym wojowniku", w interpretacji Madsa Mikkelsena, był on pierwotny i nieokrzesany. W "Drive" zamienił się we współczesnego rycerza o twarzy Goslinga. W "Tylko Bóg wybacza" przybrał postać bezimiennego stróża prawa. Ale teraz muszę go porzucić. Poczułem się zbyt pewnie ze stworzoną przez siebie postacią. A wolę w kinie pozostać lunatykiem, który nie zawsze wie, dlaczego podąża w określonym kierunku.
Bangkok zmienił pana film?
Bardzo. Na początku chciałem opowiadać historię linearnie, zdarzenia łączyły się w ciągi przyczynowo-skutkowe. Pojechałem do Tajlandii. Uderzyła mnie obcość tego kraju, zachłysnąłem się światem wierzeń, które przenikają rzeczywistość. Okazało się, że moja córka dostrzega duchy i nie może wytrzymać w mieszkaniu, które wynajęliśmy. Niemal wariowała, cały czas płakała, wskazywała stale na jeden róg pokoju. Zadzwoniłem do swojego kierownika produkcji. Gdybym w Europie albo w Ameryce powiedział: "Cześć, mam problem, w naszym domu jest duch", usłyszałbym w słuchawce sygnał przerywany. Taj odpowiedział: "Będę za godzinę". Przyjechał z szamanem, który położył na stole nowoczesny smartfon, żeby nie zakłócał seansu, zbadał pomieszczenie i oświadczył: "Duch przyczepił się do pana żony na ulicy i wszedł za nią do domu. Ale nie jest niebezpieczny". Szaman miał głos, jakby wszystko, co mówi, było oczywiste i naturalne.
Odnalazł pan w tajskiej duchowości coś, czego brakuje panu w europejskiej kulturze?
Nasz świat ma bardzo dużo pęknięć. Rozmaitych luk, które na siłę próbujemy zapełnić, kompulsywnie oddając się ćwiczeniom na siłowni albo jodze. Trudno jest być religijnym człowiekiem na Zachodzie. Kościoły ulegają degrengoladzie jak każda duża instytucja. Codzienne życie staramy się zaś poddać rygorowi logiki. W Azji religia jest sposobem na życie, każdy drobiazg związany jest z jakimś bóstwem albo duchem. To mi zaimponowało. Ciekawie było eksperymentować z tym światem, robiąc film.
Jednak "Tylko Bóg wybacza" jest pełny przemocy.
Pisałem ten scenariusz, kiedy moja żona była w ciąży. Trudnej. Czułem się bezużyteczny. Chciałem pomóc, ale nie mogłem nic zrobić. Bardzo cierpiałem. Może ta przemoc była próbą odreagowania.
Wszystkie pana obrazy ociekają krwią.
To mój fetysz. Seks jest znacznie przyjemniejszy na żywo. Przemoc kręci mnie bardziej na ekranie, gdzie pozostaje fantazją, jest bezpieczna. Przypomina wentyl bezpieczeństwa. Nasz organizm zbudowany jest tak, że możemy walczyć, atakować. Dzisiaj dzięki rozwojowi cywilizacji na co dzień nie musimy używać fizycznej agresji. Ale natura się nie zmieniła. Dlatego potrzebujemy sztuki, w której skanalizujemy całą naszą wściekłość, agresję, wrodzoną skłonność do przemocy. Kręcenie filmów staje się moim egzorcyzmem, uwalniam z siebie demony. I na podobne przeżycia chcę namówić widza.
Nie czuje się pan nieswojo, czytając w gazecie o szaleńcu, który rzucił się z bronią na ludzi po obejrzeniu filmów Park Chan-wooka?
Każdy gwałt zadany w rzeczywistości jest nie do zniesienia. Bolesny, odrażający, depresyjny. Ale wierzę, że sztuka nie czyni ludzi bardziej agresywnymi. Przeciwnie, niesie ukojenie. Niektórych brutalne filmy mogą "uczyć", jak zadawać ból. Ale sama przemoc ma swoje źródła poza ekranem.
Robiąc swoje skrajne, odważne filmy, myśli pan w ogóle o widzach?
Oczywiście, oni są dla mnie najważniejsi. Obserwowałem reakcje publiczności na "Tylko Bóg wybacza" i byłem zachwycony. Bo ten film dzielił – wywoływał zachwyt, wstręt, odrazę i fascynację. Wiedziałem, że przedarłem się przez bezpieczną granicę, nie zmarnowałem czasu widzów. To właśnie jest dla mnie najcenniejsze w mojej pracy. Chodzę po planie, szwendam się, zjem lody, wrócę do hotelu, zadzwonię do dziecka. Ale jednocześnie potrafię dotknąć filmem tak głęboko, by mógł mnie pan jako reżysera znienawidzić. To jest coś, prawda?