„Bękarty wojny” to zabawa w film w filmie. Pani gra tam postać gwiazdy filmowej. Taka rola to łatwizna dla aktora?
Diane Kruger:
Bridget von Hammersmark tylko powierzchownie jest gwiazdą filmową - i granie tej powierzchowności było rzeczywiście bardzo łatwe i zabawne. Trudniej było zagrać jej prawdziwą twarz - twarz podwójnej agentki. Quentin zafiksował się na powtarzaniu, że nie mogę z niej zrobić Jamesa Bonda w spódnicy. Dawał mi wskazówki, kim ona nie jest, ale niewiele mówił o tym, kim jest. Quentin jest znany z tego, że pracuje z aktorami, zadając im mnóstwo pracy domowej. Dał mi ze 20 filmów, które w różny sposób zainspirowały go do napisania tej postaci, i kazał samej wyciągnąć wnioski. To były obrazy z tamtego czasu – o znacznej części występujących w nich aktorek nigdy nie słyszałam. Uznałam, że muszę iść do dziadków i poradzić się, jaka niemiecka gwiazda z dawnych lat wydaje im się pasować do roli, którą mi powierzono. Polecili mi Hildegard Knef - superfajną laskę, śliczną, intrygującą dziewczynę, która wypalała dwie paczki papierosów dziennie i wywoływała skandale. „Pożyczyłam” sobie jej sposób mówienia na potrzeby „Bękartów...”.

Reklama

Potrafiłaby pani sporządzić listę faktów i mitów dotyczących Quentina Tarantino?
O tym, jak Quentin wybiera sobie aktorów, krążą legendy w Hollywood. To anarchista, nie dba o to, kim jesteś, nie kłania się gwiazdom. Kiedy obsadził mnie w swoim filmie, czułam się naprawdę wyróżniona. Na planie jest najbardziej gadatliwym człowiekiem świata. W obecności aktorów zachowuje się tak jak w obecności dziennikarzy: człowiek-słowotok. Ale to jego gadanie dodawało mi pewności siebie. Quentin nosi serce na dłoni. Jeśli jest szczęśliwy, promienieje, jego nastrój wszystkim się udziela. Jak jest smutny albo niezadowolony, to... lepiej nie mówić. Zawsze jest blisko aktorów, siedzi tuż obok kamery. Na początku mnie to peszyło - większość reżyserów chowa się daleko od aktorów, za rzędami monitorów, i stamtąd prowadzi film. Facet, który cały czas się na ciebie gapi, to już rzadkość. Bardzo przeżywa to, co robi, na przykład skręca się ze śmiechu przy zabawnych scenach, rży na cały plan, a że ma słuchawki na uszach, nie zdaje sobie z tego sprawy. Była taka scena, w której postać grana przez Tila Schweigera chlusta mi w twarz alkoholem. Quentin dostał amoku, chichotał jak szalony, kiedy to graliśmy. Trzeba było powtarzać 10 razy. A potem... wyciął tę scenę z filmu!

p

Czyli jednak trochę terroryzuje aktorów.
To jeszcze nie było najgorsze. Quentin bardzo lubi długie ujęcia - nie przerywa nawet przez 10-15 minut. Czy akurat mówisz swoją kwestię, czy nie, jesteś ciągle w obiektywie. To trudne dla aktorów, którzy nie grają w teatrze. U innych reżyserów nie gra się sceny dłużej niż kilka minut. Bardzo też pilnuje dialogów, jest bardzo przywiązany do tego, co napisał - wystarczy zgubić jedno słowo, a on od razu przerywa ujęcie. Nie znosi też udawania - kazał mi palić prawdziwe papierosy, myślałam, że wypluję płuca.

Czy pani, jako Niemce, trudno było podjąć decyzję o zagraniu w filmie, który naśmiewa się z II wojny światowej? Jak Niemcy reagują na takie pomysły?
To farsa a la Quentin Tarantino, a nie jakaś tam komedyjka. To był dla mnie wystarczający argument. Niemcy może nie słyną z poczucia humoru, ale wierzę w nich. Myślę, że aktorce pochodzącej z Niemiec nawet łatwiej było wziąć taką rolę. Statystycznie wyrażenie „II wojna światowa” słyszymy raz w tygodniu - co na pewno odbiega od globalnej średniej. Dlatego nigdy nie miałam ochoty zagrać w filmie o wojnie. Dopiero opowiedzenie historii a rebours mnie przekonało. Ciekawe, co powiedzą moi dziadkowie. Kiedy im opowiedziałam fabułę, babcia się zmartwiła i powiedziała: ale wiesz, że to nie tak było?

To pani drugi film z Bradem Pittem. Jak się z nim współpracuje?
Brad Pitt ma przechlapane. Jest tak popularny, że niedługo go ta popularność zadusi. Nie może już normalnie funkcjonować. Ale na planie był niesamowity - nie odzywał się inaczej niż tylko z tym śmiesznym akcentem, z którym gra w filmie.