Czy aktor z Austrii nie obawia się wypłynąć na międzynarodowe wody rolą nazisty?
Christoph Waltz:
Nie można zagrać nazisty, bo jak to w ogóle możliwe, by wcielić się w taką postać. Można zagrać kliszę nazisty, to, jak utrwalił się ich obraz w naszej pamięci - a na to aktor może się pokusić. Ja się zawsze chwytam szczegółu - jakieś pojedynczej informacji o postaci, którą mam grać i cały czas wokół niej krążę. Drepczę dookoła niej. Tak się robi postać filmową. Jestem tylko narzędziem, które pomaga reżyserowi się bawić. A on z kolei jest tylko zabawką w rękach widzów. Na tym polega kino.

Reklama

Jak pan wspomina bycie narzędziem w rękach Tarantino?
Quentin jest postrzegany jako enfant terrible światowej kinematografii i trudno się kłócić z tym stwierdzeniem. Jest jednym z najbystrzejszych obserwatorów rzeczywistości, jakich spotkałem. To taki szczególarz jak ja. Też uczepia się detali i powolutku sobie wydeptuje ścieżki dookoła nich. Widzi rzeczy, na które inni nie zwracają uwagi. Czule opiekuje się bańkami mydlanymi, chociaż wie, że zaraz pękną. W tym właśnie jest siła jego kina. On bardzo wierzy w aktora, ufa mu, o ile ten nie zawiedzie jego zaufania.

p

Czy reżyser zdradził panu, kto był modelem pana postaci w „Bękartach...”?
Słyszałem już różne interpretacje: że to skrzyżowanie Klausa Barbie z Adolfem Eichmannem z odrobiną doktora Strangelove’a. Ale nie było tak naprawdę żadnego wzoru dla Hansa Landy. On jest samoistną postacią w alternatywnej rzeczywistości, którą nazywamy fikcją. Pochodzi z rzeczywistości, która powstała w głowie Quentina. On tak samo wierzy w kreowany przez siebie świat jak dzieci wierzą w postaci, którymi stają się w zabawie.

Reklama

Jak trafił pan do obsady „Bękartów wojny”?
Bardzo tradycyjnie - wziąłem udział w przesłuchaniu. Pomysł był taki, że nikt nie udaje: Amerykanie grają Amerykanów, Francuzi Francuzów, a Niemcy Niemców. Jedynym drobnym kłamstwem jest Mike Myers - nie jest tak brytyjski jak w filmie. Kiedy dowiedziałem się, że Tarantino szuka aktorów, jedną nogą byłem w Berlinie, drugą w Londynie. W Niemczech pracuję dla telewizji, a w Londynie od 20 lat mam rodzinę. Tarantino zawsze wie, czego chce - ma bardzo precyzyjne wyobrażenie tego, co zamierza nakręcić. Jest chodzącą encyklopedią kina i w przeciwieństwie do zwykłej książkowej encyklopedii potrafi tej wiedzy używać. Czasem mnie przerażał: nie tylko widział wszystkie filmy od czasów braci Lumiere, ale jeszcze wszystkie je pamięta. Mnie nie próbował edukować, nie kazał oglądać filmów. Swoje zapędy dydaktyczne wyżywał na młodszych. To, co sprawiło mi największa radość przy tym filmie, to to, kiedy na konferencji prasowej po premierze Tarantino powiedział, że nie zrobiłby „Bękartów...”, gdyby nie znalazł mnie do roli Landy.

Ostatnio głośno jest o kinie austriackim. Złota Palma w Cannes dla Haneke, Oscar dla "Fałszerzy" rok temu. Coś się zmienia w austriackiej kinematografii?
W Austrii, by film się zwrócił, musiałby na niego pójść cały siedmiomilionowy naród. Nie opłaca się więc ryzykować dużych produkcji. Oto dlaczego tak mało naszych produkcji było widać na arenie międzynarodowej. I bez znajomości pism Marksa można się domyślić, że kultura niestety nie istnieje bez ekonomii.



CZYTAJ TAKŻE:
"Bękarty wojny" triumfują w Cannes >>>
Aktor Tarantino obraża Polaków! Posłuchaj >>>
Skalpujący nazistów Pitt zarobił fortunę >>>