"Gorące dni"
W pierwszym ujęciu Emre (świetny Selahattin Paşalı), młody i ambitny prokurator ze Stambułu oddelegowany na wygwizdów, wpatruje się w krater ogromnego zapadliska. Nie jest to najbardziej subtelna metafora, ale robi wrażenie pod kątem wizualnym. Podobnie jak następujące potem polowanie na dzika na zatłoczonych ulicach spieczonego miasteczka Yaniklar, zrujnowanego wskutek nadmiernego zużycia wód gruntowych.
Jednak nie tylko brak wody sprawił, że - jak słyszy Emre - "poprzedni prokurator opuścił miasto w pośpiechu w połowie kadencji". I nie tylko tradycja lekkomyślnego strzelania z broni palnej w mieście w środku dnia - choć na tym tle zaczyna się konfrontacja bohatera z nikczemnym synem burmistrza Sahinem (Erol Babaoglu) i oślizgłym dentystą Kemalem (Erdem Şenocak). Spisek patriarchatu? To byłoby zbyt banalne jak na reżysera pokroju Emina Alpera, więc nawet kiedy do tego wszystkiego dochodzi wątek gwałtu na romskiej dziewczynie, Emre nie może liczyć na pomoc miejscowej sędzi (Selin Yeninci), która sugeruje mu, żeby zapomniał o sprawie. Kobiety nie są bez winy.
Jedynym sprzymierzeńcem prokuratora okazuje się Murat (Ekin Koc), przystojny wydawca opozycyjnej gazety lokalnej. Homoerotyczne napięcie między nim a Emre narasta wraz z intrygą, lecz u Alpera wszystko pozostaje niedopowiedziane, ograniczone do minimum, bazujące na dwuznacznych gestach lub spojrzeniach. Niemniej i tak odważne, jak na tureckie kino.
Twórcy, w tym producentka Çiğdem Mater, skazana już wcześniej za antyrządowe protesty, mieli okazję boleśnie się o tym przekonać, kiedy ministerstwo kultury współfinansujące film zażądało… zwrotu funduszy wraz z odsetkami. Stało się to po tym, jak "Gorące dni" jeszcze przed premierą w kraju spotkały się z ciepłym przyjęciem w Cannes i zdobyło szereg nagród na rozmaitych festiwalach. "Rząd wsparł propagandowy film LGBT!", grzmiał islamistyczny dziennik "Yeni Akit", dodając, że produkcja "obraziła" również prezydenta Erdogana.
Prawda jest taka, że "Gorące dni" rzeczywiście można odbierać jako głos opozycji, ale dużo to mówi o współczesnej Turcji, jeżeli za "opozycyjny" film uznaje się taki, który potępia przemoc wobec wszelakich mniejszości - seksualnych, etnicznych - i zwraca uwagę na prawa kobiet, zwierząt, palący (dosłownie) problem eksploatacji środowiska.
Film doskonale mierzy się w jednej fabule z politycznymi, ideologicznymi i geograficznymi problemami Turcji. To jedyne w swoim rodzaju połączenie neo-westernu, czarnego kryminału i eko-thrillera; "Chinatown" Polańskiego, "Droga przez piekło" Stone'a i nietuzinkowy arthouse w jednym.
Poleca się - także ku refleksji w kraju, w którym jak w Turcji konserwatywny resort kultury pozostaje sfrustrowany niemożnością ujarzmienia liberalnych filmowców i dotuje głównie "swoich".
Gdzie zobaczyć: w kinach