"Arnold"

Oczywiste jest, że Netflix wypuścił dokumentalną biografię Arniego w ramach promocji pierwszego serialu w jego karierze. Jednak o ile "FUBAR" jest tak słaby, jak cała filmografia Schwarzeneggera z ostatnich dwudziestu lat, o tyle "Arnold" to na swój sposób fascynujące widowisko. Nawet jeśli ego bohatera zostaje tu bardziej napompowane niż jego słynne muskuły.

Reklama

"Arnolda" tylko oficjalnie wyreżyserowała Lesley Chilcott, skądinąd zupełnie przezroczysta za kamerą. Faktycznym reżyserem jest sam Arnie, narrator w kadrze i poza nim, kontrolujący każdą sekundę dokumentu, który w trzech godzinnych odcinkach śledzi chronologicznie jego życie i trzy odrębne kariery. Nieprawdopodobne sukcesy i nieliczne porażki - również ogrywane PR-owo, bo to dzięki nim Terminator zyskuje ludzkie oblicze.

Schwarzenegger zresztą chce być swojakiem i nadczłowiekiem jednocześnie. Dowcipkuje, wspomina zmarłych przyjaciół, dogląda zwierząt, dzieli się refleksją, że do niczego by nie doszedł sam, a zarazem niejednokrotnie twierdzi, że jego umysł działa inaczej niż u większości ludzi, a determinacja jest godna niezniszczalnego cyborga. Megalomania jest w oczach Arniego cnotą - jest i była przez całe jego życie - i kiedy za młodu zachłysnął się Ameryką, a konkretnie tym, że w niej wszystko jest "większe", i kiedy potem popularyzował kulturystykę, cygara i SUV-y, i dziś, kiedy z nieskrywaną dumą jeździ sobie po posesji prywatnym czołgiem. Bo może.

Reklama

Zagorzali fani z kolei mogą być rozczarowani brakiem nowych anegdot zza kulis – i w ogóle potraktowaniem po łebkach największych przebojów idola - ot, obowiązkowa geneza frazy "I'll be back", vis comica ujawniona niespodziewanie w "Bliźniakach" Ivana Reitmana z Dannym DeVito, konflikt z producentem Dinem De Laurentiisem tuż przed realizacją "Conana Barbarzyńcy".

Za to nie wszyscy wiedzą - i akurat świetnie, że produkcja kładzie na to nacisk - że zanim Arnold zyskał światowy rozgłos jako pierwszy mięśniak kina, w jednym tylko roku zrobił szał w Cannes dokumentem "Kulturyści" ("Pumping Iron") i otrzymał Złoty Glob za rolę w "Niedosycie" Boba Rafelsona. Mało kto także ma świadomość, że w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu Schwarzenegger już na początku przygody z Hollywood nie musiał chwytać się każdej roli, ponieważ dzięki inwestycjom na rynku nieruchomości zarobił pierwszy milion zanim na dobre stanął przed kamerą.

Reklama

Aktorską karierę w pigułce przedstawia odcinek drugi - i on też jest najbardziej upstrzony zaprzyjaźnionymi gwiazdami, z których wszystkie wypowiadają się o Arniem w superlatywach; są wśród nich Jamie Lee Curtis, James Cameron, Sylvester Stallone - zaproszony bodaj wyłącznie po to, by ostatecznie uznać wyższość rywala w odwiecznym sporze o palmę pierwszeństwa w kinie akcji lat 80. i 90.

Pierwszy odcinek to natomiast dorastanie w austriackim Thal pod okiem apodyktycznego ojca-nazisty i początku kariery kulturystycznej. Wczesne okresy życia Arnolda oglądamy głównie na starych fotografiach, a niektóre wspomnienia są inscenizowane. Widzimy, jak kulturystyka stopniowo staje się dla bohatera ucieczką od codzienności, obsesją, wreszcie furtką do USA. Schwarzenegger nie pierwszy raz przyznaje się do brania sterydów, niemniej jego osiągi w dyscyplinie, którą wylansował, nie przestają imponować.

W trzecim odcinku wreszcie okazuje się, że nawet półbóg ma jakieś wady. Arnold przeprasza za niewłaściwe zachowanie na tle seksualnym i ubolewa nad rozpadem wieloletniego małżeństwa z siostrzenicą JFK Marią Shriver. Przy czym przyznaje, że niechętnie wraca do dawnego romansu z gosposią, z którą spłodził nieślubnego syna, bowiem mówienie o tym "otwiera stare rany". A upadki wydają się istnieć w życiu Schwarzeneggera wyłącznie jako motywatory do kolejnych wzlotów. I tak jak po chłodno przyjętym "Bohaterze ostatniej akcji" przychodzą entuzjastycznie odebrane "Prawdziwe kłamstwa", tak po skomplikowanej operacji serca i wyhamowaniu kariery na ekranie następuje sukces w polityce.

To rzeczywiście niebywałe, że Arnold bez żadnego wcześniejszego doświadczenia został wybrany na gubernatora Kalifornii, zdobył reelekcję, pogodził Republikanów i Demokratów, przez dwie kadencje uchwalił istotne przepisy dotyczące edukacji i infrastruktury, zaś jego lokalne rozwiązania odnośnie ochrony środowiska Obama przeniósł później na grunt krajowy.

I owszem - nie należy brać Arnolda przesadnie poważnie. Niekiedy wręcz się nie da – na przykład gdy z tym swoim ciężkim austriackim dowcipem opowiada nie wiadomo czemu mającą służyć anegdotę, jak to w rozmowie ze swoją przyszłą teściową komplementował tyłek swojej przyszłej żony.

Trwa ładowanie wpisu

Albo w ostatniej scenie, gdy 75-letni już gwiazdor żegna nas rozparty w wannie z hydromasażem, ciumkając nieodłączne cygaro. Wydaje się wtedy wciąż tym samym pozerem, z jakiego podśmiewała się Linda Hamilton przy ich pierwszym spotkaniu na planie "Terminatora".

Ale to też człowiek, który w jakimś stopniu zmienił Amerykę i świat, a całym pokoleniom imigrantów, kinomanów, bywalców siłowni zaszczepił przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Gdzie zobaczyć: Netflix