"Nowy Jork, epicentra, 11 września -> 2021 ½"

Artystyczne i biznesowe centrum świata. Miasto, które nigdy nie śpi. O żadnym innym nie powstało tyle piosenek. Ale i mało które tyle wycierpiało. Spike Lee, twórca niezwykle silnie związany z Nowym Jorkiem, w swoim nowym projekcie dla HBO oddaje hołd współmieszkańcom i ich nieugiętej postawie w obliczu terroru, epidemii czy rasizmu. Brzmi patetycznie? I niekiedy tak też wygląda. Tyle że to właśnie w stylu Spike'a: zacząć z wysokiego C, by stopniowo schodzić do poziomu bardzo osobistego.

Reklama

Niezależnie czy mówimy o Nowym Jorku jako epicentrum pandemii, czy o tragicznym zamachu z 11 września, czy o wydarzeniach wychodzących poza mury miasta - jak protesty Black Lives Matter albo styczniowy atak na Kapitol - tym, co wyróżnia imponujący rozmachem, czteroodcinkowy wideoesej Lee, jest specyficzna perspektywa nowojorska. Do kamery wypowiada się kilkaset osób z rozmaitych środowisk, w tym burmistrz Bill de Blasio, wielebny Al Sharpton, naczelny amerykański epidemiolog dr Anthony Fauci, najmłodsza kongresmenka w USA Alexandria Ocasio-Cortez, aktorzy Jeffrey Wright, Rosie Perez i John Turturro oraz dziesiątki lekarzy, pielęgniarek, dziennikarzy, naukowców, aktywistów i funkcjonariuszy publicznych. Barwny kolektyw inspirujących nowojorczyków, z których niemal każdy ma do przekazania ciekawą opinię bądź anegdotę. Chwilami można się poczuć, jakby popularny profil facebookowy "Humans of New York" (serdecznie polecam) wprawiono w ruch.

Serial otwiera znana już wcześniej, nostalgiczna krótkometrażówka Lee "New York, New York", ukazująca opustoszałe miasto doby koronawirusa do melodii szlagieru Sinatry. Następnie cofamy się w czasie, by usłyszeć ostrzeżenia przed nieuchronną pandemią z ust prezydentów Busha i Obamy za ich kadencji. Tymczasem Trump, jak to on, bagatelizuje zagrożenie, a potem już mamy katastrofę i jej skutki - pracowników służby zdrowia na pierwszym froncie, ale i branżę gastronomiczną walczącą o przetrwanie, i rozdzierające historie rodzin nienadążających żegnać bliskich, i tuszowanie liczby zgonów przez ludzi gubernatora Andrew Cuomo. Emocjonalny, mocno dygresyjny charakter dzieła powstającego bez scenariusza od początku daje wrażenie "chwytania życia na gorąco".

Reklama

Znamienne, że "Epicentra" w dużej mierze koncentrują się na krzywdzie mniejszości. Słyszmy, że "Covid-19 zabił więcej Afroamerykanów niż Ku Klux Klan", mimo że z początku uśpił ich czujność, sprawiając wrażenie "choroby białych". Jak się szybko okazało, tylko dlatego, że statystycznie lepiej sytuowani biali dużo częściej podróżują, częściej też bywają rezydentami domów opieki, po których koronawirus roznosił się lotem błyskawicy. W końcu jednak zdziesiątkował i czarną biedotę, bardziej schorowaną, systemowo dyskryminowaną w zakresie dostępu do leków.

Serial wychodzi też z interesującą tezą, że pandemia paradoksalnie pomogła Amerykanom zrozumieć, że problemu rasizmu wciąż nie przepracowano. Kraj się zatrzymał, ludzie przymusowo zamknięci w domach nie mogli nie śledzić sprawy George'a Floyda i nie pochylić się nad kłopotliwym zagadnieniem nieco dłużej niż w podobnych przypadkach mieli w zwyczaju. Skutek? Odwrócenie trendów sondażowych na niekorzyść negacjonistów.

Drugi odcinek zaczyna się właśnie od zamieszek po śmierci Floyda, Breonny Taylor i Ahmauda Arbery'ego, po czym płynnie przechodzi w potępienie trumpistów i szturmu na Kapitol. Trump wielokrotnie zostaje określony szyderczym pseudonimem "Prezydent Agent Orange", wymyślonym przez wypowiadającego się w dokumencie rapera Bustę Rhymesa.

Reklama

Czy Lee szarżuje? A czy majówka jest w maju? Oczywiście, że kontrowersyjny reżyser, analogicznie jak Raoul Peck w wybitnym wideoeseju "Wytępić całe to bydło", w żadnym momencie nie sili się na obiektywizm. Ale na tym właśnie polega siła "Epicentrów". Dostajemy nie suchy zbiór faktów, lecz żywą opowieść o ściśle autorskim charakterze.

W części trzeciej, poświęconej głównie atakowi na World Trade Center, twórca zasiada przed kamerą wraz z żoną i dwojgiem dzieci, dzieląc się wspomnieniami z pamiętnego 11 września. Wcześniej pojawia się na ekranie sporadycznie, ale cały czas jest obecny - to on przeprowadza wszystkie wywiady, w trakcie których nierzadko prowokuje zza kadru swych interlokutorów. Niekiedy słychać jego podekscytowanie, zdziwienie, innym razem sypie żartami albo wygłupia się, że wytnie rozmówcę, skoro ten nie kibicuje jego ukochanym Knicksom. Tylko prawdziwa osobowość może pogrywać w ten sposób, nie odwracając uwagi od ciężaru tematu.

"Epicentra" są poniekąd jak kino Lee w pigułce: wielkie dramaty i małe bolączki, heroizm i drobne gesty, finezja i łopatologia. Wszystko okraszone wstawkami muzycznymi i filmowymi (z własnych filmów, ale i od Coppoli, Kubricka czy Gordona Parksa), służącymi za mniej lub bardziej błyskotliwe komentarze. Spike potrafi skłonić do refleksji, wzruszyć, potrafi też zirytować. Ale że potrafi rozkochać w Nowym Jorku nie-nowojorczyka, pokazując mu głównie smutne obrazki, to już czapki z głów.

Gdzie zobaczyć: HBO Go