"Moja cudowna Wanda"

Punktem wyjścia filmu Bettiny Oberli jest zjawisko tysięcy Polek, nierzadko jedynych żywicielek rodziny, pracujących w charakterze opiekunek osób starszych i schorowanych w Szwajcarii. Inspirację dla scenariusza stanowiła historia Bożeny Domańskiej z organizacji Netzwerk Respekt, zrzeszającej opiekunki przy szwajcarskich związkach zawodowych VPOD. Domańska jako pierwsza zdecydowała się iść do sądu, kiedy pracodawca zwolnił ją dyscyplinarnie za to, że "miała czelność" upomnieć się o wyższą pensję i zwrócić uwagę na łamanie warunków umowy zatrudnienia.

Reklama

- Dzięki temu zaczęto mówić o sytuacji kobiet, od których wymaga się 24-godzinnej gotowości do pracy, są wyczerpane, pozbawione prywatności, nikt nie płaci im za nadgodziny - zauważała Agnieszka Grochowska w rozmowie z Piotrem Guszkowskim dla "Wyborczej". - Nam trudniej ocenić, czy 200 franków to rozsądne pieniądze za sprzątanie, bo w głowie od razu przeliczamy franki na złotówki i odnosimy do polskich realiów. Ale jeśli taką stawkę podczas seansu usłyszą Szwajcarzy, nie będą mieli wątpliwości, że to jawny wyzysk - dodawała aktorka.

Moja cudowna Wanda / Materiały prasowe

Wanda grana przez Grochowską sprząta jednak w okazałej willi nad brzegiem Jeziora Zuryskiego tylko "przy okazji", wskutek nagłego odejścia poprzedniej gosposi. Zasadniczo bohaterka opiekuje się niedomagającym po udarze Josefem (André Jung), nestorem rodu zamożnych przemysłowców Wegmeister-Gloorów. Rozmasowuje mu kończyny, przynosi posiłki, jest na każde zawołanie. Także nocą, co wpisuje się w internetowe relacje co bardziej spolegliwych opiekunek. A może po prostu bardziej potrzebujących? Motywacje Wandy nie są do końca jasne, ale wiemy, że każdego zarobionego franka kobieta wysyła lub zawozi do Polski, gdzie jej rodzice (Cezary Pazura i Agata Rzeszewska) opiekują się jej dwoma synami.

Reklama

To swoisty paradoks, że tytułowa bohaterka jest zarazem najbardziej tajemniczą postacią w filmie. Podejmuje też kilka co najmniej dyskusyjnych moralnie decyzji, aczkolwiek na tyle niejednoznacznych, że trudno ją bez wahania potępiać. To sprytny zabieg reżyserki, która zadowala się pozycją nieoceniającej obserwatorki i jakoby do tego samego namawia widzów.

Stąd też Wegmeister-Gloorowie, choć zgodnie emanujący klasowym poczuciem wyższości, pozostają dalecy od typowych czarnych charakterów, jakich można by się tu spodziewać. Zgryźliwy Josef świadomie wykorzystuje Wandę, ale i autentycznie ją lubi, nawet bardziej niż własną rodzinę. "Nie zostawiaj mnie z tymi wariatami", błaga.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Tymczasem epatująca wystudiowaną życzliwością żona Josefa, Elsa (kradnąca Grochowskiej film Marthe Keller, zapomniana gwiazda "Maratończyka" i innych hollywoodzkich produkcji przełomu lat 70. i 80.), na każdym kroku daje Wandzie do zrozumienia, że ta nie jest członkinią szacownej familii, lecz zwykłą pracowniczką. Bo mimo że Elsa naprawdę troszczy się o swoją rodzinę, to jeszcze bardziej o jej reputację.

Są też dorosłe, choć niekoniecznie mentalnie, dzieci Wegmeister-Gloorów: snobistyczna Sophie (Birgit Minichmayr) po kilku fakultetach i ze śliskim mężem prawnikiem u boku oraz znerwicowany Gregor (Jacob Matschenz), niechętny spadkobierca rodzinnego biznesu, ornitolog-amator zauroczony Polką, ale nie na tyle, by porzucić dla niej próżniaczą egzystencję.

Wszyscy, nie wyłączając Wandy, prowadzą w tym domu grę pozorów, co nie pozostanie bez konsekwencji. Niespodziewany mezalians postawi nieuprzywilejowaną bohaterkę w roli "wygodnego" kozła ofiarnego, na którego łatwo zrzucić odpowiedzialność za własne grzechy. Ale "mała" Polka uświadomi też "potężnym" Szwajcarom, jak puste stało się ich życie.

Film Oberli nie jest wybitnie odkrywczy ani pod względem ani pod względem fabularnym, ani formalnym. Przeciwnie - strukturalnie jest wręcz ostentacyjnie klasyczny, podzielony na trzy akty i epilog, zaś zwroty akcji chwilami przypominają telenowelę. Niemniej cała obsada sprawuje się bez zarzutu i pomaga reżyserce wydobyć z cokolwiek przerysowanej rodziny frapujący pierwiastek realizmu.

Koniec końców otrzymujemy kąśliwy komentarz społeczny podszyty ekscentrycznym humorem i niespotykanym niuansem - pod powierzchnią sztampowej farsy o wojnie klas pulsuje na przykład temat macierzyństwa rzutującego na tożsamość i poczucie własnej wartości. Tym samym ciekawie czyta się ten film w kluczu feministycznym, jako opowieść o specyficznej zemście i sojuszu kobiet ponad podziałami - co podbija jeszcze soundtrack, z jakże rozkosznie adekwatnymi piosenkami Nancy Sinatry ("These Boots Are Made for Walking", "Bang Bang, My Baby Shot Me Down") na czele.

Gdzie zobaczyć: w kinach od 13 sierpnia.