Akcja filmu "The Dead Don’t Die" ("Martwi nie umierają") rozgrywa się w położonym we wschodnich Stanach Zjednoczonych miasteczku Centerville, którego mieszkańcy zaczynają obserwować niecodzienne zjawiska - zmieniające się niespodziewanie pory dnia, wzrost agresji u zwierząt, zatrzymujący się czas, zrywane połączenia telefoniczne. Zagadkę usiłuje rozwiązać szef miejscowej policji Cliff Robertson (Bill Murray) wraz z dwójką podwładnych (w tych rolach Adam Driver i Chloe Sevigny), a także pracującą w zakładzie pogrzebowym Zeldą Winston (Tilda Swinton). Okazuje się, że miasteczko zostało zaatakowane przez zombie. Umarlaki są żądne nie tylko ludzkiej krwi, ale także rzeczy, które lubiły za życia – wina, leków psychotropowych, kawy, zabawek, mediów społecznościowych.

Reklama

W obsadzie znaleźli się ponadto m.in. Tom Waits, Iggy Pop, Selena Gomez, Rosie Perez i Danny Glover. Autorem zdjęć jest Frederick Elmes. Za kostiumy odpowiada Catherine George. Producentami są: Joshua Astrachan i Carter Logan.

Trwa ładowanie wpisu

Światowa premiera filmu zainaugurowała we wtorek wieczorem 72. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes. Obraz amerykańskiego twórcy zbiera mieszane recenzje krytyków. Todd McCarthy ("The Hollywood Reporter") ocenił go jako "mały, ale jadalny, krwisty cukierek". "Momentami Murray i Driver stają się – cóż – nieco martwi i brakuje prawdziwego dowcipu, ale przez znaczną część film jest zabawny. Jak to u Jarmuscha bywa, piosenki, w tym także tytułowy utwór, są wybitne. Ożywiają niemal każdą scenę. A różnorodność członków społeczności, ich indywidualne poczucia humoru podtrzymują uwagę" – napisał. Z kolei Peter Bradshaw ("The Guardian") zwraca uwagę, że komedia Jarmuscha "jest lakoniczna i nie do końca żywa, pomimo wielu dowcipnych momentów i obsady z listy A". "To beztroski, bezkierunkowy riff w pieszczotliwie reanimowanym gatunku zombie-koszmarów" – stwierdził.

Krytycy zwracają także uwagę, że zombie są u Jarmuscha metaforą życia politycznego. Sam reżyser zaprzeczył temu podczas środowej konferencji prasowej. Jak zapewnił, polityka nie leży w obszarze jego zainteresowań, a trapiący naszą planetę kryzys ekologiczny "nie jest kwestią polityczną".

Dodał, że "The Dead Don’t Die" ma "równoważyć humor i mrok". "Obserwujemy na co dzień, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się nasza planeta. Nie próbuję nikomu mówić, co powinien robić czy myśleć, ale moim zdaniem ludzka świadomość to coś niewiarygodnie pięknego. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak rzadko doceniamy choćby drobne chwile. Nie chciałem robić filmu wyłącznie fatalistycznego, mrocznego, choć mrok jest ogromną częścią ludzkiej duszy. Sądzę, że bez dowcipów i humoru bardzo trudno byłoby przetrwać naszemu gatunkowi" – powiedział Jarmusch.

Pytany o swoje ulubione horrory, reżyser zaznaczył, że jest "raczej fanem wampirów niż zombie". "Mógłbym wymienić wielu reżyserów horrorów, których uwielbiam. Niektórzy z nich są twórcami współczesnymi, jak Sam Raimy. Lubię także filmy Johna Carpentera, ale tak naprawdę interesują mnie wszystkie gatunki filmów. Nie jestem ekspertem w zakresie horrorów, choć sporo ich widziałem. George Romero jest dla mnie szczególnie istotny, ponieważ zmienił sposób ukazywania w kinie zombie i potworów. W filmach takich, jak +Godzilla+ czy +Frankenstein+ pochodziły one spoza struktury społecznej. Tymczasem u Romero pochodzą z rozpadającej się struktury społecznej. Są równocześnie potworami i ofiarami" – wyjaśnił.

Reklama

Twórcy "The Dead Don’t Die" zostali także zapytani, co najbardziej niepokoi ich we współczesnym świecie. Jarmusch wymienił w tym miejscu pogarszający się stan środowiska naturalnego. "Tym, co przeraża mnie najbardziej, jest porażka, jaką ponosimy, nie rozwiązując tego problemu. Smutne, ponieważ leży to w naszych rękach. Jestem w tej kwestii tak samo winny jak każdy z nas. Zrobiłem głupi film ze wspaniałymi ludźmi. Jeśli wszyscy tutaj zdecydowaliby się np. zbojkotować wielką korporację, ponieważ nie zgadzają się z jej działaniami, można by ją zlikwidować. Mamy takie możliwości, ale czas ucieka" – zwrócił uwagę.

Selena Gomez przyznała, że przeraża ją wpływ mediów społecznościowych na młodych ludzi. "Wydaje mi się, że jest to kwestia, którą Jim Jarmusch chciał przekazać w tym filmie. Rozumiem, że wspaniale korzysta się z takich platform, ale przeraża mnie, kiedy widzę, jak wiele faktów ze swojego życia ujawniają dziewczyny i chłopcy. Bez wątpienia jest to niebezpieczne" – zaznaczyła.

Bill Murray przyznał, że "Cannes jest przerażające". Dodał, że jego troskę o planetę widać w filmie. "To sposób, w jaki działam (…). Mała, lodowa kra, na której stoję i która – mam nadzieję – nie roztopi się. Wierzę w życie po śmierci, ale nie dla wszystkich. Także głowa do góry. Niektórzy z was się o tym przekonają, a inni nie" – zażartował.

Z kolei Tilda Swinton zwróciła uwagę, że problemem branży filmowej nie jest brak reżyserek lub ich niedostateczna obecność na festiwalu, ale "brak zainteresowania nimi ze strony mediów". "Chciałabym przypomnieć, że kobiety robią filmy od 11 dekad. Powstały niezliczone filmy, za którymi stoją reżyserki. Pytanie, dlaczego niekoniecznie o nich wiemy? (…) Znamy i doceniamy głównie mistrzów – mężczyzn. Musimy doceniać kobiety, kupować bilety na ich filmy" – mówiła.

72. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes potrwa do soboty 25 maja.