KUBA ARMATA: Ponoć w dość nietypowy sposób przygotowujesz się do realizacji swoich filmów. Podczas gdy wielu reżyserów, szukając inspiracji, ogląda dziesiątki tytułów, ty robisz coś zupełnie innego.
XAVIER DOLAN: Do każdego filmu robię coś w rodzaju lookbooka, grubej księgi, w której znajdują się wszelkie wizualne fascynacje – zdjęcia, reprodukcje obrazów. Zdarza się, że widzę jakieś pojedyncze zdjęcie i potrafię się zachwycić wykorzystaniem światła. Nie wiem, czy w filmie użyję go dokładnie w ten sposób, ale mam świadomość, że może to być przydatne. Więc wyrywam tę stronę z magazynu i wklejam do swojej książki. W domu mam kilkaset albumów fotograficznych i malarskich. Spędzam mnóstwo czasu na skanowaniu zdjęć, uwielbiam to (śmiech). Nie oglądam filmów w poszukiwaniu inspiracji. Nie myślę w ten sposób. Zawsze za to korzystam z własnoręcznie przygotowanych lookbooków. Daję je aktorom i szefom wszystkich pionów odpowiedzialnych za produkcję filmu.
Grający główną rolę Gaspard Ulliel opowiadał mi, że ten film nakręciliście w ekspresowym tempie. Podobno to było tylko 20 dni zdjęciowych.
Coś mu się chyba pomyliło. Nie wiem, dlaczego aktorzy tak kłamią odnośnie dni zdjęciowych, ale to nie pierwszy raz (śmiech). Naszym głównym problemem było to, że cała obsada razem spędziła tylko sześć dni. A to naprawdę niewiele. Trudno było wszystko zorganizować. Było tak dużo rzeczy, które należało nakręcić, a jednocześnie tak mało czasu. Podoba mi się jednak narracja, którą budują aktorzy, jak to mieliśmy ciężko (śmiech). W rzeczywistości było 41 dni zdjęciowych, więc jeśli się coś nie udało, nie mam żadnej wymówki.
Jak wyglądało tych kluczowych sześć dni?
Rozmawiamy na festiwalu we Francji, ale to nie w tym kraju kręciliśmy "To tylko koniec świata". Zatem po nakręceniu sceny nie piliśmy wina, nie jedliśmy serów i nie urządzaliśmy pikniku (śmiech). To były bardzo ciężkie i intensywne dni. Moi aktorzy to sami Francuzi – Gaspard Ulliel, Vincent Cassel, Marion Cotillard czy Léa Seydoux, ale mający spore międzynarodowe doświadczenie. Wiedzieli zatem, czego mogą się spodziewać, ale przyznawali, że jeszcze nigdy nie pracowali tak intensywnie. Musieli być przy tym świetnie zorganizowani i precyzyjni, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że nie mamy ani sekundy więcej. Każdy miał swoje inne zobowiązania. Musieliśmy dać z siebie maksimum, co nie zmieniło faktu, że dobrze się przy tym bawiliśmy. Ważne było to, żebyśmy wiedzieli, co robimy. I wiedzieliśmy.
W "To tylko koniec świata" przedstawiasz portret rodziny we wnętrzu. To temat, który często ci towarzyszy. W bardzo różnym kontekście, również takim, jak czas wpływa na relacje pomiędzy jej członkami.
To ważny temat dla mnie jako artysty, lecz także jako człowieka. Każdego z nas dotykają te sprawy. W różny sposób postrzegamy i definiujemy swoją rolę w rodzinie oraz to, jak ona ewoluuje. To pewnie nie jest zbyt oryginalna odpowiedź, ale tak po prostu jest. Temat rodziny zawsze wiąże się z wieloma doświadczeniami i referencjami. Bez względu na to, czy jest zupełnie normalna, czy nieco, nazwijmy to, dziwna.
Ta z twojego filmu wydaje się jakby trochę z innej planety.
W tym rzecz. Główny bohater Louis mówi w pewnym momencie, że tak właśnie zawsze się czuł. Wyjechał z domu 12 lat temu i nigdy przez ten czas nie zdecydował się wrócić. Długo zastanawialiśmy się, czy w jakiś bardziej jednoznaczny sposób nie zasugerować, jaki mógł mieć powód. Uznałem jednak, że to jest niepotrzebne. Kiedy film się kończy, wszystkie postaci przepełnia agresja, niezdolność do miłości, słuchania i odczuwania współczucia. To sprawia, że widz doskonale będzie rozumiał, dlaczego Louis wyjechał. Tyle że to wcale nie jest najważniejsza kwestia. Spędzamy w tym domu jedno intensywne popołudnie, sprawy biegną swoim torem i to, co było kiedyś, schodzi na drugi plan. Kiedy myślę o tym całym rodzinnym biznesie – figurze ojca, matki, dysfunkcjach, interakcjach między jej członkami, dochodzę do wniosku, że to chyba jeden z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszy temat sztuki współczesnej. Na tym w dużej mierze koncentrują się artyści. Kiedyś była moda na tragedie, dzisiaj mówimy o rodzinie. To niemal taki wybór z automatu.
Z czego to wynika?
Mam taką teorię, która bazuje na moim doświadczeniu jako scenarzysty, że ludzie nie czują się pewnie i komfortowo, grzebiąc w rzeczach, których nie znają bądź sami ich nie doświadczyli. Może to uogólnienie, ale spora część artystów pochodzi z dysfunkcyjnych rodzin. Często to, że stajesz się artystą, decyduje się w chwili, kiedy twoje relacje w rodzinie stają się skomplikowane. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Zacząłem pisać, gdy moja relacja z matką stała się trudna. Dysfunkcje i anomalie w obrębie rodziny definiują nas zatem, także w wymiarze artystycznym. Kiedy popatrzeć na współczesną literaturę, to wielu autorów pisze o sobie, skąd się wzięli. Ludzie lubią mówić o tym, co dobrze znają. Oczywiście są też tacy, którzy reżyserują "Szybkich i wściekłych" i nie muszą niczego wiedzieć, bo od wszystkiego mają konsultantów. W końcu my reżyserzy powinniśmy tylko mieć świadomość, gdzie postawić kamerę (śmiech). Nie zrozum mnie źle, uwielbiam rozrywkę. Chodzi mi jedynie o to, że kiedy dotykasz głębszej materii, powinieneś ją znać na wylot.
W "To tylko koniec świata" mówi się dużo, ale są też momenty kompletnej ciszy. One chyba są najbardziej poruszające i mocne. Twoi aktorzy podkreślają, że rozumieli każdą sekundę takich scen.
Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, dlaczego tak jest. Każde spojrzenie czy gest jest tam z jakiegoś powodu i da się je wytłumaczyć. Jednocześnie każdy z bohaterów ma coś na sumieniu. Louis, grany przez Gasparda Ulliela, chce powiedzieć najbliższym coś ważnego, ale nikt nie dopuszcza go do głosu. On też próbuje manipulować pozostałymi członkami rodziny. To taka wzajemna gra między bohaterami. Potrafią się okłamywać, ale jednocześnie nawzajem doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to robią.
Film oparty jest na sztuce teatralnej Jeana-Luca Lagarce’a, którą napisał w 1990 r. Wiele rzeczy zmieniłeś na potrzeby filmu?
Chyba niczego nie wyciąłem ze sztuki. Choć nie, to nieprawda. Louis w sztuce ma monologi wewnętrzne, które są świetnie napisane, ale mocno teatralne. Były bardzo interesujące na papierze i kompletnie nieinteresujące w filmie. Poza tym to wierna adaptacja sztuki. Zupełnie jakbyś użył przycisków "kopiuj" i "wklej". Kilka rzeczy charakterystycznych dla materii filmowej musiałem jednak dodać.
Obecnie pracujesz nad swoim pierwszym amerykańskim filmem. Co to będzie?
Będzie to opowieść o problemie tożsamości i różnorodności w Hollywood ostatnich 20 lat. Mówiąc żartobliwie, o każdym, kto nie jest 35-letnim białym mężczyzną. Jednocześnie to będą dwie intymne, przeplatające się historie. Także o relacjach matki z synem. Będę miał świetną obsadę, bo zagrają Natalie Portman, Kathy Bates, Jessica Chastain, Susan Sarandon, Kit Harrington, Taylor Kitsch, Thandie Newton i Michael Gambon. To wystarczająco ekscytujące. Nie jestem pewien, czy będzie to typowy film studyjny. Ale lubię takie kino, ponieważ na nim się wychowałem, a nie na kinie niezależnym. Nienawidzę w ogóle podziałów na produkcje studyjne oraz niezależne. Filmy są złe lub dobre. I tyle.