O nowym filmie Moorhouse, autorki popularnego niegdyś obrazu "Skrawki życia", dowiedzieliśmy się zapewne tylko dlatego, że główną, tytułową rolę zgodziła się zagrać Kate Winslet, jedno z najbardziej gorących, ale także najlepszych nazwisk aktorskich. A jednak mam wrażenie, że zarówno Kate, jak i Moorhouse nie wyszło to wcale na dobre. Winslet jako wyrafinowana projektantka mody, która po latach wraca do australijskiej mieściny, żeby stanąć twarzą w twarz z demonami przeszłości i rozgrzać nieco zastaną, zakurzoną atmosferę miasta, wygląda wprawdzie olśniewająco w satynowych kieckach, ale nie tworzy żadnego charakteru, nie daje bohaterce ani grama głębi. To bardziej typ życzeniowy, wypełnienie scenariuszowego zamówienia, bez śladu własnej inwencji.

W "Projektantce" nie ma nawet grama logiki Media

Podobnie ustawione zostały pozostałe elementy filmu. Rozumiem, że Winslet była najważniejsza i to ona stawiała warunki, ale obsadzanie w rolach jej rówieśników młodszych o dobrych kilkanaście lat Liama Hemswortha czy Sarah Snook to już przesada. Film miał być groteskowy i formalnie przerysowany, ale reżyserce zabrakło zwyczajnie talentu i wyczucia. Ewidentny wydaje się wpływ twórczości Percy'ego Adlona, ale do poziomu jego "Bagdad Cafe" daleka droga.

Trwa ładowanie wpisu

Rozumiem umowność konwencji, nie czepiam się o detale, ale w "Projektantce" nie ma nawet grama logiki. Kostiumy Tilly powstają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, charakter jej matki (dawno niewidziana Judy Davis) zmienia się chyba w zależności od prognozy pogody, społeczność miasteczkowa to siedem czy osiem znudzonych pań, o których nic w sumie nie wiemy i niczego się nie dowiemy, zaś Winslet grająca dziewczynę zakochaną w Teddym (Hemsworth) sprawia wrażenie, że po prostu brzydzi się tego chłopca, jakby cały czas mrugała do nas okiem, szepcąc kokieteryjnie: – No bardzo przepraszam, dajcie spokój, taki tam filmik, robię, co mogę, ale mogę niewiele.

Projektantka | reżyseria: Jocelyn Moorhouse | dystrybucja: Monolith