Deadpool nigdy się u nas nie zadomowił. Ale może to i nic dziwnego, bo kiedy wydawnictwo TM-Semic na początku lat 90. zeszłego wieku zalało kioski historiami ze Spider-Manem czy Batmanem, zamaskowany najemnik o niewyparzonej gębie dopiero się rodził. Narysowany przez Roba Liefelda i wymyślony przez niego do spółki z Fabianem Niciezą był na poły żartem, na poły upierdliwym przeciwnikiem, który czepiał się co i rusz rozmaitych postaci z bogatego panteonu Marvela. Nawet jego image, imię i profesja zostały bezczelnie zmałpowane od niejakiego Slade'a Wilsona, czyli Deathstroke'a, czarnego charakteru od konkurencyjnego DC Comics. Lecz lata mijały, czytelnicy coraz chętniej spędzali czas z głupkowatym pajacem, który na dodatek zdawał sobie sprawę, że jest (anty)bohaterem komiksu, i gadał bezpośrednio do pochylonego nad stronami odbiorcy. Wade Wilson doczekał się ostatecznie i osobnej serii, gdzie rządził i dzielił, oraz, z biegiem czasu, także i kultowego statusu. A teraz również i porządnego (miejmy nadzieję) filmu, bo jego jak do tej pory jedyny kinowy występ w "X-Men Geneza: Wolverine" okazał się kompletnym blamażem. Można domniemywać, że właśnie z powodu bezkompromisowego, podlanego krwią i niewybrednymi bluzgami spektaklu trafił do nas – nareszcie – komiks z Deadpoolem. I co najlepsze, to dopiero zapowiedź regularnej serii.
Nie są może "Martwi prezydenci" szczytowym osiągnięciem sztuki komiksowej, ale wybór ten podyktowany został niejaką koniecznością, bo seria pisana przez Briana Posehna i Gerry'ego Duggana z rysunkami Tony'ego Moore’a została wydana jako część publikowanego od niedawna przez Egmont projektu Marvel Now!, odświeżającego uniwersum amerykańskiego giganta. Czyli jest to doskonały moment, żeby podpiąć się pod przygody Deadpoola od historii z numerkiem 1, ale, cóż, pary nie starcza tutaj na wszystkie zeszyty, jakie zebrano w rzeczonym albumie. Punkt wyjścia jest interesujący, gdyż niewprawny nekromanta patriota ożywia martwych mężów stanu, lecz ci wstają z mogił spragnieni upadku kraju, który niegdyś budowali. A jako że źle wyglądałoby, jakby Kapitan Ameryka stanął do walki przeciwko Abrahamowi Lincolnowi, pozostaje zwrócić się do kogoś odpowiedniejszego do tej roboty – Deadpoola. Przez komiks przetacza się cała galeria znanych i niekoniecznie lubianych amerykańskich prezydentów, z których twórcy żartują bezceremonialnie: F.D. Roosevelt grozi obywatelom z wózka inwalidzkiego, a Ronald Reagan nadal marzy o gwiezdnych wojnach. Lecz o ile żart ten bawi przez kilkadziesiąt stron, o tyle potem jest on jedynie powtarzany, przetwarzany i zwielokrotniany, co rozmienia jego potencjał komediowy na drobne. Podobnie też kojarzona z Deadpoolem bezpretensjonalna wulgarność wydaje się nieco rozwodniona, bo niby jest brutalnie, krew bryzga, ale zawsze z kreskówkowym przymrużeniem oka. "Martwi prezydenci" mogą zadowolić tych, którzy jeszcze z pyskatym najemnikiem do czynienia nie mieli, bo to mimo wszystko historia opowiedziana z biglem, dobrze napisana i narysowana oraz przyprawiająca o niekiedy dość nerwowy rechot.
Film z Ryanem Reynoldsem w roli tytułowej ma nawiązywać do najlepszych tradycji komiksu o Deadpoolu. Promuje go nieprzeciętnie zaplanowana kampania reklamowa zgodna z duchem pierwowzoru. Kolejne trailery i teasery opierały się w znacznej mierze na humorystycznym zaakcentowaniu intertekstualności "Deadpoola" oraz niewybrednym, grubo ciosanym humorze. Promowano tę krwawą jatkę (z nietypową jak na adaptację komiksu superbohaterskiego kategorią wiekową R) jako idealny film na randkę oraz sugestywnymi billboardami. Jeśli zestawimy rzeczone materiały oraz komiksowych "Martwych prezydentów", może się okazać, że obecnie to adaptacja jest bliższa temu, co chcą zobaczyć spragnieni Wade'a Wilsona fani. Zresztą pierwsze recenzje z pokazów przedpremierowych są pozytywne i nastrajają optymistycznie, mówi się nieśmiało o odświeżeniu formuły, choć polega ona raczej na nasyceniu znanej historii tak zwanymi treściami dla dorosłych, lecz szykuje się, być może, kolejny konkurencyjny dla produkcji Marvel Studios cykl.
Deadpool | USA, Kanada 2016 | reżyseria: Tim Miller | dystrybucja: Imperial Cinepix | czas: 108 min