Dlaczego poruszacie temat napływu emigrantów na Wyspy Brytyjskie?

Paul Laverty: Po nakręceniu "Wiatru buszującego w jęczmieniu” mieliśmy potrzebę skupienia się na współczesnym problemie, czymś, co bardziej kojarzy się z rzeczywistością.

Reklama

Ken Loach: Mieliśmy też dość męskich historii, zależało nam na opowieści, w centrum której mogliśmy postawić kobietę. To pasowało do koncepcji zrobienia z głównej bohaterki sumienia społeczeństwa.

A istnieje coś takiego jak sumienie społeczeństwa?

KL: Może nie ma zbiorowego sumienia społeczeństwa, ale fakt, że dziś robisz to, co najlepsze dla ciebie, a jednostka jest najwyższą wartością, dużo mówi o współczesnym świecie. Ojciec Angie, bohaterki filmu, który reprezentuje poprzednie pokolenie, ma inne poglądy. Według niego tworzymy świat razem i wszyscy pozostajemy za niego odpowiedzialni, a podstawową wartością jest wspólnota. Oczywiście za zmianą nastawienia do drugiego człowieka stoją uwarunkowania ekonomiczne, rządy takich ludzi jak Margaret Thatcher czy Tony Blair. Teraz wszyscy żyją tylko dla siebie, nie współpracują, chcą sobie podgryźć gardła. To jest ten wolny świat (oryginalny tytuł filmu brzmi "It’s A Free World...” - przyp. red.), wszystko ci wolno.

Reklama

Wolność to chyba nic złego...

PL: To najbardziej przereklamowana współcześnie wartość, zwłaszcza w tradycji anglosaskiej, gdzie wolność zwalnia z odpowiedzialności. Bardziej podoba mi się rozumienie tego słowa w kulturze frankofońskiej, więcej w nim wspólnotowości.

Reklama

Czy wzorowali panowie na konkretnych postaciach swoich bohaterów?

PL: Spotkałem wielu emigrantów, którzy przyjechali do Anglii i Irlandii, by szukać lepszych zarobków. Chciałem napisać o nich scenariusz, ale taka opowieść byłaby podobna do wielu innych historii: przemoc, bieda, rozczarowanie... Nie o to mi chodziło. Dlatego zderzyłem emigrantów z przedstawicielką nowego pokolenia Brytyjczyków, któremu obce jest pojęcie współczucia, pomocy. Angie jest ważnym trybem w samolubnym społeczeństwie, nie wahającym się wykorzystywać ludzi. Potrzebujemy "Angie tego świata”, by wszystko się kręciło. Rząd za punkt honoru stawia sobie wygranie wojny z inflacją, więc ceny supermarketowe produktów spożywczych są tak niskie, że rolnicy zbankrutowaliby, gdyby nie zatrudniali ludzi za grosze. A żeby ich znaleźć, potrzebują pośrednika, który zamydli oczy tym robotnikom. Do tego potrzebna jest Angie, ambitna dziewczyna, która rozkręca interes i czasem idzie na skróty.

Wygląda na to, że za wszystko winią panowie rząd.

KL: Utrzymywanie spokoju społecznego za cenę zaniechania podwyżek jest przyzwoleniem na niewolniczą pracę emigrantów. Na to, by dzieci za miskę ryżu szyły gdzieś na końcu świata ubrania, które my tanio kupujemy w Europie. To musi skończyć się zagładą planety.

PL: W zeszłym tygodniu zauważyłem w sklepie toster za trzy funty! Jak toster może kosztować tak mało! Widziałem, w jakich warunkach pracują młodzi ludzie i dzieci w Chinach czy Bangladeszu po to, byśmy tanio mogli jeść na śniadanie tosty.

Łatwo krytykować te mechanizmy, jeśli widzimy je w skali makro, liczne grupy emigrantów oszukane przez duże firmy. Ale wszyscy mamy w tym mały udział: Brytyjczycy zatrudniając polską sprzątaczkę, Polacy korzystając z ukraińskich pomocy domowych.

PL: Owszem, płacimy tym ludziom mniej, ale czy musimy? To nie ludzie, którzy przyjechali pracować są winni, tylko my, którzy czekamy tylko na okazję, by wykorzystać złą sytuację innych. Do tego namawiają Brytyjczyków wszystkie gazety prawicowe, jak "Daily Mail”, "The Sun” czy „Daily Express”, gdzie nagłówki krzyczą: "Ci ludzie kradną nam pracę i zarobki, zajmują nam miejsce w szpitalach i szkołach!”.

KL: Kiedy mówi pani "my Brytyjczycy”, "my Polacy” zapomina pani, że "my” to także pracownicy. My też pracujemy, tyle że w dobrze płatnych zawodach, ale moglibyśmy być na ich miejscu. To nie są żadni obcy albo gorsi. Wszyscy jesteśmy elementami systemu konsumowanymi przez kogoś stojącego wyżej od nas.

Czy panów podejście nie jest zbyt idealistyczne? Nie wystarczy, że zaczniemy szanować innych ludzi, by zmienić świat.

PL: Nigdy w historii nie było tak, że 500 białych mężczyzn ma władzę nad połową populacji na świecie. Proporcje w naszych czasach się zachwiały.

KL: Weźmy chociaż sytuację w Iraku. Czy na pewno nie dałby sobie rady lepiej bez Amerykanów, którzy wpadli ze swoim wojskiem i pod pretekstem ścigania terrorystów zniszczyli kraj? Nie musimy się zgadzać na to, by Jankesi i ich ekonomiczne priorytety decydowały za nas.

Dlaczego zdecydowaliście się pokazać Polaków jako jednych z głównych bohaterów filmu? Praca Polaków na Wyspach nie jest przez nasze media pokazywana w tak drastycznym świetle jak w panów filmie.

KL: Zaraz po rozszerzeniu Unii Europejskiej, a nawet trochę wcześniej Polacy stali się najbardziej widoczną w Wielkiej Brytanii mniejszością zarobkową. Jako pierwsi przybyliście do nas po upadku komunizmu. Polak pozostaje dla Brytyjczyka archetypem emigranta.

PL: W Birmingham, gdzie zbierałem materiały do scenariusza, to właśnie Polacy zaoferowali mi pomoc. Opowiadali straszne historie, nawet Monthy Pyton nie wymyśliłby takich paranoicznych sytuacji, w jakich ich stawiano. Kiedy pojechaliśmy kręcić część zdjęć do Katowic, spotkaliśmy wiele osób, które zaimponowały mi swoim dojrzałym podejściem do problemów państwa. Poza tym uważam, że to tak samo smutne dla nas jak dla was, że polskie nauczycielki i pielęgniarki pracują w Anglii jako opiekunki dla dzieci i sprzątaczki.

Uważają panowie, że kino może tu coś zmienić?

KL: Z perspektywy czasu uważa się, że 40 lat temu kino zmieniło stosunki społeczne zarówno w Europie, jak i USA. Nie wiem, czy wymieniany we wszystkich wspomnieniach z tamtych czasów mój film "Cathy Come Home” zmienił coś w Wielkiej Brytanii, ale na pewno od czasu pokazania go, ludzie nie mogli dalej udawać, że w naszym społeczeństwie bieda, bezrobocie, bezdomność to problemy marginesu. To nie po stronie twórców leży odpowiedzialność, my możemy pobudzać widownię, zadać pytania. Ale to rzesze widzów mogą z tymi pytaniami coś zrobić.

Dlaczego do roli Angie wybrali panowie nieznaną aktorkę?

PL: Kiedy zobaczyliśmy Kierston Wareing, obu nas zamurowało. Wygląda jak ofiara, choć zachowuje się jak szef mafii. Można się z nią identyfikować. W filmie zaczyna zsuwać się po równi pochyłej, ale nie dlatego, że jest zepsuta. Po prostu weszła w świat pieniędzy, a stamtąd nie ma odwrotu.

Często pracują panowie ze sobą, jak wygląda ta współpraca?

KL: Paul pisze, a ja sprawdzam ortografię - przecinki to ważna sprawa (śmiech).