Zaangażował się pan w prowadzenie Światowej Fundacji Kina, która zajmuje się restauracją starych filmów i ponownym wprowadzaniem ich do kin. Jak wybieracie godne tego tytuły?
Martin Scorsese: Cały czas jestem teraz w podróży i próbuję załagodzić wieloletni konflikt między starymi wytwórniami filmowymi i archiwami. Wytwórnie uważają, że archiwiści ukradli ich mienie, ci zaś bronią się, mówiąc, że tylko ratowali filmy, które wytwórnie wyrzuciły. Z kolei wytwórnie uważają, iż miały do tego pełne prawo, gdyż filmy były ich własnością. Archiwiści na to, że chcieli je tylko przechować i konserwować. Zupełne szaleństwo! Kłócili się tak bardzo, że zapomnieli, o co cała awantura. Kiedy zaczepiłem Petera Grubera, byłego szefa Columbia Pictures, i zapytałem: "Sony wykupiło właśnie całe archiwum filmowe, które kiedyś należało do twojej wytwórni, co jest w nim ciekawego?". Odpowiedział mi: "To była transakcja na papierze, nie mam zielonego pojęcia, co jest w puszkach i zapewne oni też ich szybko nie otworzą. Jeśli chcesz, idź do magazynu i grzeb się w tych starociach". Nie wiemy nawet, co mamy, nie wiemy, jak mamy ocenić stan filmów i ewentualne koszty ich renowacji! Setki osób, zwłaszcza archiwistów, prowadzi teraz prawdziwą detektywistyczną robotę, by wybrać listę filmów, którym renowacja należy się w pierwszej kolejności.

Mówi pan o trudnościach w USA, a przecież wielkie wytwórnie dominują tam od wielu lat. Nie powinno być więc wielkiego bałaganu, a praca nie będzie pewnie aż tak ciężka praca. Boję się jednak zapytać, co zastaliście w Europie.
Sytuacja bardzo się poprawiła po zburzeniu muru berlińskiego i upadku komunizmu. Liczę więc na to, że wiele filmów zostanie odnalezionych. Przy naszych siedmiu amerykańskich archiwach działają ludzie, którzy zajmują się sprawami Fundacji w Europie. Ostatnio odnaleźli w Czechach nowy soundtrack do wczesnego filmu Fritza Langa zrobionego w MGM. Ale nasze prace ogranicza budżet - renowacja jest bardzo kosztowna, niewiele firm się nią zajmuje. Wtedy pomaga bycie sławnym (śmiech). Na przykład dwa lata temu George Lucas zadzwonił do mnie i powiedział: "Wiesz, Marty, nie mogę się zdecydować, co wybrać z twojej listy kandydatów do odnowienia. Dam ci 100 tysięcy dolarów i zrób je wszystkie".

Czy istnieją szanse, że zainteresujecie się starymi filmami z Europy Wschodniej? Nasze archiwa dosłownie gniją!
Czekamy na informacje dotyczące filmów z tego regionu. Chciałbym także, by udało nam się zaangażować filmowców stamtąd do pomocy. Wiele wspaniałych filmów powstało we wschodniej Europie w latach 50. i 60. Pierwsze nazwisko, które przychodzi do głowy, to István Szabó.

Potrafi pan oszacować, ile filmów obejrzał pan w swoim życiu?
O nie, nie wiem. Spędziłem wiele godzin na oglądaniu filmów. W pewnym sensie żyję z filmem. W moim domu rodzinnym nie było zwyczaju czytania książek, więc telewizor był prawie cały czas włączony. W tamtych czasach bez przerwy pokazywano jakieś filmy. Uczyłem się na pamięć całych sekwencji z powtórek rzeczy, takich jak "Siła zła" Abrahama Polonsky’ego. Wiele arcydzieł, np. filmy Johna Forda czy "Obywatela Kane’a" Orsona Wellesa całe lata znałem tylko z telewizji. Kiedy jestem w USA, włączam zawsze Turner Classic Movies, na którym dzień i noc pokazywane są filmy, i wyłączam dźwięk. Lubię patrzeć na te zdjęcia.

Mówiąc o filmach, często wspomina pan o przeznaczeniu i fatalizmie. Czy to pana ulubiony motyw filmowy?
Nie, po prostu myślę o tym, gdzie dorastałem. Wychowywałem się w Ameryce. To był zarazem Nowy Jork, ale także coś jakby mała sycylijska wioska. Ludzie przyjeżdżający z Sycylii nie ufali żadnemu rządowi ani Kościołowi. Łączyła ich tylko rodzina. W pewnym sensie ta życiowa prawda była brutalna. Wielu z nich nie skorzystało nawet z możliwości, jakie oferuje ten kraj. Musieli dbać o wychowanie dzieci. Tylko to się liczyło - przeżycie, rodzina, jedzenie. Kolejne pokolenie - moje pokolenie - zobaczyło cały nowy, otwarty przed nimi świat. Ruszyłem w jego kierunku, ale nie czuję się w nim dobrze, tak jak nie czuję się dobrze w tym starym, sycylijskim - jestem gdzieś pośrodku. Jest w tym pewien fatalizm...












Reklama