Mimo oczywistych różnic między kanalią Lutkiem Danielakiem z "Wodzireja" a Joanną, która poświęca siebie, by ratować życie żydowskiej dziewczynki, w filmach Falka wciąż można dostrzec ten sam rodzaj wrażliwości na paradoksy ludzkiego losu i konieczność rozwiązywania moralnych dylematów. – Robi się film, jeśli się znajduje coś istotnego do powiedzenia – mówi "Kulturze" Feliks Falk. – W pewnym okresie ważny był dla mnie "Wodzirej", a dziś ważna jest "Joanna". Z różnych powodów: tamten film obnażał mechanizmy i stosunki społeczne w PRL, a ten pokazuje postawę człowieka zagrożonego, który musi dokonać wyboru. Każdy z tych tematów jest wart opisu – wyjaśnia reżyser. Urszula Grabowska, odtwórczyni głównej roli w "Joannie", stwierdza zaś: – To, co mi imponuje w filmach Feliksa, to jego wysoki i czuły zmysł moralny.

Moralny niepokój

Choć w jego dorobku znajdziemy cały wachlarz tematów, stylizacji i gatunków – od niemal groteskowej komedii "Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce", przez muzyczny "Był jazz", po thriller "Enen" – wciąż najchętniej utożsamia się jego twórczość z nurtem kina moralnego niepokoju. Reżyser mimo cechującej go pełnej rezerwy powagi wydaje się tym nieco poirytowany. – Kiedy minęła moda na kino moralnego niepokoju, zrobiłem szereg innych filmów i chciałbym, aby były one oceniane jako moje, firmowane moim nazwiskiem. Najśmieszniejsze jest to, że nawet obrazy, które zrobiłem w ostatnich latach, krytycy nadal łączą z tym nurtem – mówi Falk.
Jednak Agnieszka Holland, zaprzyjaźniona z reżyserem od czasu wspólnego debiutu i późniejszej pracy w Zespole Filmowym X, uważa, że taki stan rzeczy nie powinien szczególnie martwić twórcy. – Kino Feliksa jest kameralne, intymne i intelektualne. Wydaje mi się też bardzo autorskie. I widać w nim dużą konsekwencję, niezależnie od kontekstu politycznego czy kontekstu epoki – twierdzi Holland. – Strasznie mało jest dzisiaj twórców, którzy są rozpoznawalni, a on na pewno do nich należy. W każdym filmie widać jego tematy, jego temperament, jego sposób opowiadania – dopowiada reżyserka.
Reklama



Reklama

Duch zespołowy

Falk z pewnością należy do wąskiej grupy współczesnych autorów kina z niezwykłą starannością traktujących wszystkie etapy powstawania filmu. Dużo czasu i wysiłku poświęca na przygotowania, co stwarza komfortowe warunki pracy aktorom – jeszcze przed przystąpieniem do zdjęć mają okazję głęboko wejść w rolę. Urszula Grabowska z przyjemnością wspomina pracę nad "Joanną": – Ten czas przed zdjęciami był najważniejszy. Ważny był też sam scenariusz, w którym Feliks zapisał bardzo precyzyjny przewód emocjonalny postaci, co dla mnie jako aktora stanowiło istotne źródło podpowiedzi.
Aktorka mówi o dużym poczuciu bezpieczeństwa, jakie dała jej ta praca. Zauważa także: – Na Feliksa reżysera przekłada się też Feliks człowiek – niebywale taktowny, kulturalny, skupiony, uważny, ciekawy odczuć drugiej strony, poddający wszystko analizie w spokojnej rozmowie, nieapodyktyczny. Docenia propozycje i czeka na nie – albo je akceptuje, albo delikatnie mówi, że należałoby zagrać inaczej.
Takie otwarte i nastawione na dyskusję podejście do własnej twórczości jest zdaniem Agnieszki Holland wynikiem metod pracy wyniesionych z zespołów filmowych, czegoś nieznanego młodszym filmowcom. – Felek stara się zachować tego ducha zespołowego, zależy mu, żeby była wymiana krytyk, myśli, pomysłów – zauważa Holland, którą reżyser zaprosił do współpracy nad scenariuszem swojego poprzedniego filmu "Enen". Wspominając czasy, kiedy kręcili swoje pierwsze filmy, jak chociażby współreżyserowane przez Holland i częściowo napisane przez Falka "Zdjęcia próbne" (współautorami byli również Paweł Kędzierski i Jerzy Domaradzki), mówi także: – Wtedy wszyscy bardzo żeśmy sobie pomagali. Robiliśmy to bezinteresownie i nie było przy tym żadnych, przynajmniej widocznych, ambicjonalnych napięć.
Przykładem choćby scenariusz jednej noweli ze "Zdjęć", wielkodusznie oddany przez Falka Domaradzkiemu.



Barwa na granicy szarości

Scenariusz jest centralnym bytem intelektualnego kina Feliksa Falka. Jak przyznaje sam reżyser: – Dla mnie podstawą jest pytanie, o czym to jest. Jak piszę, nie zastanawiam się nad obrazem, tylko nad treścią, nad tym, co niesie dana historia. Potem, kiedy już zaczynam realizację, myślę, najczęściej wspólnie z operatorem, jak ten film opowiedzieć. Jakimi środkami?
Dopiero wtedy do głosu dochodzi plastyczne wykształcenie twórcy, absolwenta wydziału malarstwa i grafiki warszawskiej ASP. – Obraz jest dla mnie bardzo istotny, ale zawsze dostosowuję go do tematu – mówi reżyser. – W dużej mierze warstwa wizualna zależy też od osobowości operatora.
Na "Był jazz" swoje piętno odcisnął Sobociński, bo zrobił takie zdjęcia, które są piękne, bardzo plastyczne, ale jednocześnie oddają tamte czasy. W "Joannie" moje sugestie zostały zrealizowane bardzo dobrze przez operatora Piotra Śliskowskiego. Chciałem, aby ten film był w jakimś cudzysłowie, nie wprost. Wystylizowany. Nie chciałem opowiadać o realiach wojennych, tylko nadać mu formę bardziej przypowieści. Stąd taka barwa na granicy szarości – precyzuje Falk.
Pytany przy okazji o wojenną traumę – urodził się wszak w 1941 roku w Stanisławowie przechodzącym z rąk sowietów pod władanie nazistów – zaprzecza, jakoby był to dla niego szczególnie istotny punkt odniesienia. Dodaje, że wręcz nie lubi wojennych filmów, poza obrazami Munka i "Kanałem" Wajdy. – Dla mnie wojna może być tylko pretekstem do opowiedzenia czegoś istotnego. Nie mam żadnych sentymentów ani porachunków związanych z nią. Moje świadome życie zaczęło się około siódmego roku życia już w Polsce, w Warszawie. Bardziej istotne niż wojna są lata 50., 60. i lata współczesne – z tym mogę się zmagać, rozliczać, o tym mogę opowiadać.