Tegoroczna edycja nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej przejdzie do historii. Nie z powodu tego, że jej wynik był zaskakujący czy bulwersujący. Przeciwnie, wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami komentatorów i bukmacherów. Również nie dlatego, że po dekadach lat przywrócono zasadę nominowania 10 filmów w kategorii film roku. Ale dlatego, że po raz pierwszy nagrodę za reżyserię otrzymała kobieta – Kathryn Bigelow, która była czwartą nominowaną w tej kategorii panią w w 82-letniej historii Oscarów.

Reklama

Wojna jak narkotyk

Jej film „Hurt Locker. W pułapce wojny”, zgarnął sześć statuetek (nominacji miał o trzy więcej) był niewątpliwym triumfatorem tegorocznej imprezy, choć jego losy w finale oscarowego wyścigu stały po znakiem zapytania. A to za sprawą niefortunnego maila, który wysłał do członków Akademii jeden z producentów filmu. Apelował w nim by zastanowić się, na kogo postawić w walce Dawida (skromny, niskobudżetowy „Hurt Locker”) z Goliatem (główny konkurent filmu Bigelow „Avatar”, który miał tyle samo nominacji).

Ponieważ regulamin nagrody zakazuje bezpośrednich kontaktów z Akademikami, filmowi groziła dyskwalifikacja. Skończyło się tylko na zakazie pojawianie się na gali rozdania nagród w Kodak Theatre w Los Angeles nadgorliwego producenta.

Na fali filmów postirackich obraz Bigelow wyróżniało odejście od demaskatorskiej tonacji, skupienia na kompletowaniu listy (skądinąd słusznych) oskarżeń pod adresem administracji George W. Busha. Tymczasem reżyserka pokazuje wojnę jako niemal narkotyczne uzależnienie. Nie pokazuje żołnierzy zdemoralizowanych przez wojnę, ale bohaterskich saperów wykonujących bodaj najniebezpieczniejszą misję rozbrajania bomb podkładanych w gruzach i samochodach-pułapkach, udaremniania samobójczych zamachów, rozbrajania przydrożnych min. Owszem, żyją ci żołnierze w ciągłym stresie, odliczają dni do końca służby, ale nie zamieniają się w zdehumanizowane psy wojny.

Reklama

Eldridge (Brian Geraghty) chce tylko przetrwać, zdaje sobie sprawę, że każda chwila może być tą ostatnią, szuka pomocy u psychologa, buntuje się przeciw grozie śmierci. Sanborn (Anthony Mackie) dopiero pod koniec uświadomi sobie wartość życia, poczuje, jak bardzo chciałby mieć syna. Ich dowódca, główny bohater, sierżant James (Jeremy Renner), wciąż igra ze śmiercią. Takie rozłożenie akcentów początkowo zresztą szkodziło to filmowi – mimo, że miał premierę latem 2008 roku na festiwalu w Wenecji, przez długi czas nie było dystrybutorów chętnych by wprowadzić go do kin. Teraz doceniony przez Akademię film Bigelow ma szansę na drugie życie w kinach.

Czytaj dalej >>>

Reklama



Co ciekawe „Hurt Locker” nie tylko pokonał wystawny „Avatar” w najważniejszych kategoriach: film roku, reżyseria i scenariusz oryginalny, ale wyprzedził także film Camerona w tak zwanych kategoriach technicznych (montaż, dźwięk i montaż efektów dźwiękowych), w których tamten był pewniakiem. Najdroższa i najbardziej dochodowa produkcja w historii kina przy dziewięciu nominacjach została z zaledwie trzema statuetkami: za zdjęcia, efekty specjalne i scenografię.

Wszystko zgodnie z planem

Porażki „Avatara” można się było spodziewać. Po pierwszym zachwycie, napędzanym głównie tym, że jego reżyser James Cameron uchodził za człowieka, w którego rękach wszystko obraca się w złoto, entuzjazm dotyczący jego filmu nieco osłabł. Mówiono, że został on przeceniony, pojawiły się głosy krytyki, zastanawiano się na ile ten, powstały w dużej mierze w komputerze, obraz może w ogóle startować w kategorii filmów fabularnych, nie animowanych. Wielu krytyków dostrzegło też pozorne nowatorstwo „Avatara”. 3D to przecież nie żadna nowość w kinie (eksperymentowano z nim niemal od zarania kinematografii), aktorstwo typu performance capture – to też nie pomysł Camerona, od pewnego czasu pracuje nad nim na przykład Robert Zemeckis.

Najbardziej radykalni krytycy kina opartego wyłącznie na nowinkach technicznych postulowali stworzenie nowych kategorii oscarowych obejmujących „kino z komputera”. To nie znaczy, że takie kino po porażce oscarowej zahamuje teraz swój rozwój. Pewnych procesów nie da się zatrzymać, trójwymiar to już właściwie standard produkcji dla dzieci, trwają prace nad projektorami, które zastąpiłby kłopotliwe okulary do oglądania 3D. Ale Oscary to nagroda ostatnimi laty bardzo upolityczniona. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Ameryka wciąż nie otrząsnęła się z wojennej traumy, nie dziwić sukces filmu Bigelow. Świetnie spełnił on zapotrzebowanie na artystyczną puentę polityki władz USA, na którą Hollywood czekało od kilku oscarowych edycji.

Nagrody w pozostałych kategoriach właściwie nie wzbudzały większych emocji – bo przyznano je wedle wcześniejszych oczekiwań. Za rolę pierwszoplanowe, podobnie jak Złote Globy, Oscary otrzymali Jeff Bridges („Szalone serce”, które trafi na nasze ekrany w kwietniu) i Sandra Bullock („The Blind Side”).

W przypadku aktorki, była to o tyle zabawna koincydencja, że Bullock dzień wcześniej dostała Złotą Malinę za rolę w innym filmie i, jako druga (po Halle Berry) w dziejach tego niechlubnego wyróżniania pofatygowała się je odebrać. Kojarzona dotąd głównie z komediami romantycznymi aktorka jest pierwszą osobą w historii Hollywood, która w tym samym roku otrzymała obie nagrody. Tegoroczne nagrody aktorskie są doskonałym przykładem tego jak zachowawcza i konserwatywna jest Amerykańska Akademia Filmowa. Wedle statystyk składa się ona w przeważającej części z białych mężczyzn po 60. Ci zaś lubią kino proste, z jasnym przesłaniem i takie właśnie główne role nagrodzili. „Szalone serce” to standardowa hollywoodzka historia, mówiąca, że nie ma takiego upadku, z którego nie można by się podnieść. „The Blind Side” z kolei to najbardziej konwencjonalny (pod względem fabuły i treści) z nominowanych tytułów.

Czytaj dalej >>>



Niespodzianek nie było przy rolach drugoplanowych, ale te przynajmniej nie budziły żadnej dyskusji. Nagrodzono fantastyczną Mo'nique za rolę sadystycznej matki w przejmującym dramacie „Precious: Based on the Novel 'Push' by Sapphire”, który został także wyróżniony w kategorii adaptowany scenariusz. bezkonkurencyjny po raz kolejny okazał się też Christoph Waltz jako pułkownik Landa z „Bękartów wojny” Tarantino. Wielka szkoda, że była to jedyna nagroda dla nominowanego w ośmiu kategoriach obrazu. Dla mnie film zasługiwał przynajmniej na część nagród, które przypadły Bigelow i po cichu liczyłam, że nowa metoda głosowania – zamiast wskazywać jeden film Akademicy mieli tym razem uszeregować je od najlepszego do najgorszego – wyniesie obraz Tarantino na oscarowe podium.

Show must go on...

„Hurt Locker” to bodaj najtańsza produkcja w historii Oscarów, która otrzymała tytuł filmu roku. Organizatorzy gali zazwyczaj bywają bardzo ostrożni z nagradzaniem i nominowaniem takich filmów, bo często nadobecność kina niekomercyjnego źle wpływa na wyniki oglądalności transmisji imprezy. Dwa lata temu, kiedy triumfował mroczny „To nie jest kraj dla starych ludzi” braci Coen gala zanotowała najniższą oglądalność w historii. Z drugiej strony w przypadku filmu Bigelow zainteresowanie podsycał sam temat, zdaniem reżyserki mocno cenzurowany w amerykańskich mediach.

Dla upragnionych rzesz telewidzów (czas reklamowy podczas oscarowej nocy należy do najdroższych) w tym samym stopniu, co nagrody ważny jest tak zwany show. Niedoścignionym konferansjerem był przez lata Billy Cristal. To on zasłynął występem w 1992 roku w przebraniu Hannibala Lectera. Tegoroczna para prowadzących – Steve Martin i Alec Baldwin, choć mieli wszelkie dane by poprowadzić udaną galę, wyszło im średnio. Powtarzane dowcipy nawiązujące do ich wspólnego występu w „To skomplikowane” z czasem zaczęły nużyć, część zaś przepadła w polskim tłumaczeniu. Chyba najmocniej zapisze w pamięci widzów Ben Stiller, który prezentował kategorię charakteryzacja w przebraniu mieszkańca planety Pandora z film „Avatar” (wygrał zresztą „Star Trek”. Jako medialny show tegoroczne Oscary nie były niestety udane. Nie było spektakularnych występów politycznych (w tych celowano za kadencji Busha juniora), nie było porywających spontanicznych akcji (jak Adrien Brody całujący Halle Berry). Gala była taka jak same nagrody: rozsądna, bez szaleństw i nieprzewidywanych zwrotów. A uładzenie nie służy show biznesowi.

p

NAJLEPSZY FILM
„The Hurt Locker. W pułapce wojny”
(produkcja: Kathryn Bigelow , Mark Boal , Nicolas Chartier, Greg Shapiro)

REŻYSER
Kathryn Bigelow „The Hurt Locker”

AKTORKA PIERWSZOPLANOWA
Sandra Bullock „The Blind Side”

AKTOR PIERWSZOPLANOWY
Jeff Bridges „Szalone serce”

AKTORKA DRUGOPLANOWA
Mo'Nique „Precious: Based on the Novel 'Push' by Sapphire”

AKTOR DRUGOPLANOWY
Christoph Waltz „Bękarty wojny”

SCENARIUSZ ORYGINALNY
Mark Boal „The Hurt Locker”

SCENARIUSZ ADAPTOWANY
Geoffrey Fletcher „Precious: Based on the Novel 'Push' by Sapphire”

DŁUGOMETRAŻOWY FILM ANIMOWANY
„Odlot”

FILM NIEANGLOJĘZYCZNY
„El secreto de sus ojos” (Argentyna)

DŁUGOMETRAŻOWY FILM DOKUMENTALNY
„The Cove”