"Holy Spider"
Ali Abbasi, reżyser głośnej "Granicy" i dwóch odcinków "The Last of Us", wraca do korzeni. Dlatego, że kręci film o rodzinnym Iranie, ale również w aspekcie inklinacji - dyplomowym projektem teherańczyka studiującego w duńskiej filmówce był kryminał "M for Markus" o policjantce na tropie zabójcy. Z pomysłem na "Holy Spider" Abbasi nosił się zaś od dekady.
Film zaczyna się sceną-kliszą: roznegliżowana kobieta nakłada mocny makijaż, zapina stanik i całuje śpiące dziecko. Ale zanim wyjdzie w noc, narzuci jeszcze hidżab - to symboliczne przełamanie schematu, sygnał, że dalej obejrzymy coś zarazem znajomego i niespotykanego.
Tak jest w istocie - poruszamy się po trajektorii tak dziś modnego true crime, lecz portret tytułowego seryjnego mordercy, który w świętym mieście Meszhed "czyści miasto z grzechu", z rzekomego nadania samego imama Rezy, to tak naprawdę przygnębiający obraz islamskiej indoktrynacji.
Może zaskakiwać, ile czasu ekranowego zawłaszcza Saeed Hanaei (Mehdi Bajestani) zwany Pająkiem, rzeczywisty zabójca szesnastu kobiet. Jednakże Abbasi ma to gruntownie przemyślane - dłuższe obcowanie z codziennością antagonisty, na pozór przyzwoitego męża i ojca z klasy robotniczej, do tego weterana wojennego, czyni jego urojoną fatwę jeszcze bardziej przerażającą.
Saeed regularnie, pod nieobecność swojej młodej żony Fatimy (Forouzan Jamshidnejad) i trojga dzieci, dusi prostytutki we własnym salonie, co operator Nadim Carlsen przedstawia w dojmujących zbliżeniach. Ale nawet te sceny mizoginicznej przemocy nie niepokoją tak bardzo, jak poczucie bezkarności sprawcy, któremu w bezlitosnej krucjacie zdają się kibicować przywódcy religijni, policja, media, jak również spora część społeczeństwa. To już nie jest anarchistyczna fantazja z "Jokera" i zemsta za krzywdy wyrządzone przez system. Tutaj fanatyk jest systemem, jest teokratycznym patriarchatem. I to życie, nie Hollywood, napisało ten scenariusz.
Nic dziwnego, że irański reżim nie wydał pozwolenia na kręcenie w kraju. Co więcej, filmowcom po naciskach Iranu odmówiła też Turcja. Ostatecznie zdjęcia powstały w Jordanii, co bynajmniej nie zakończyło reperkusji. Ekipę szykanowano, aktorka Zar Amir Ebrahimi, nagrodzona w Cannes za rolę dziennikarki śledczej, otrzymała liczne pogróżki - choć ona akurat uciekła już z Iranu dużo wcześniej, po wycieku sekstaśmy, za co nałożono na nią dziesięcioletni zakaz wykonywania zawodu oraz grożono więzieniem i karą cielesną. Stąd też aktorka bez trudu mogła utożsamić się ze swoją postacią - mimo że pierwotnie była zatrudniona przy produkcji jako reżyserka castingu, a przed kamerę trafiła po tym, jak z trudem wybrana odtwórczyni w ostatniej chwili zrezygnowała przez wzgląd na sceny, w których bohaterka występuje bez hidżabu. Tak silny jest strach przed fundamentalistami.
Ebrahimi rzeczywiście wypada bardzo wiarygodnie w roli kobiety zmuszonej na każdym kroku walczyć o podmiotowość - jako dziennikarki, ale także jako istoty ludzkiej. W filmie jest doskonała scena, w której bohaterka proszona przez recepcjonistę w hotelu o zakrycie włosów odparowuje bez ogródek: "Moje włosy to nie pana sprawa. Niech się pan zajmie swoją pracą". Co prawda traktowanie kobiet jako obywateli drugiej kategorii trwa w Iranie od rewolucji islamskiej z 1979 roku, niemniej za sprawą niedawnych protestów po śmierci Mahsy Amini z rąk tzw. policji moralności "Holy Spider" zyskuje przeszywającą aktualność.
Inna sprawa, że kontrolowanie kobiecych ciał nie jest problemem specyficznym dla Iranu, o czym dobitnie przypomina ostatnia scena tego znakomitego dreszczowca, w której mizoginia, niczym pajęczy jad, zatruwa kolejne pokolenie.
Gdzie zobaczyć: w kinach