"Oszustwo"

Zaczyna się niczym współczesna wariacja na temat "Masz wiadomość", z młodą czarną parą w miejsce Meg Ryan i Toma Hanksa. Studentka Sandra (Briana Middleton) wchodzi do księgarni w dzielnicy SoHo na Manhattanie w poszukiwaniu egzemplarza powieści "Ich oczy oglądały Boga" Zory Neale Hurston. Wyraźnie zauroczony klientką sprzedawca (Justice Smith) chętnie pomaga, a po wymianie uprzejmości proponuje kawę.

Reklama

Ale "Oszustwo" nie jest komedią romantyczną, lecz kryminałem wymierzonym w klasę próżniaczą, co swoją drogą zakrawa już na nowy trend (patrz: "Menu", "Glass Onion", "O wszystko zadbam").

Podzielony na "imienne" rozdziały film stopniowo wprowadza kolejne istotne figury rozgrywki, w tym naciągacza Maxa (Sebastian Stan) powiązanego ze światem wielkich korporacji oraz wyrachowaną Madeline (Julianne Moore), związaną cokolwiek bez ekscytacji z aroganckim właścicielem funduszu hedgingowego (John Lithgow).

Żadna z postaci nie jest dokładnie taką, jaką się wydaje, a każdy rozdział dokłada nową warstwę intrygi. Ta najpierw sprawia wrażenie niedorzecznej, by ostatecznie nabrać względnego sensu w całkiem zaskakującym - choć koneserzy gatunku będą oczywiście czytać tropy sprawniej niż niedzielni widzowie - finale.

Problem w tym, że te wszystkie schematy zostały już przećwiczone przez filmowców wielokrotnie. Stąd też nie sposób zachwycić się "Oszustwem" teraz w takim stopniu, niż gdyby było ono thrillerem, dajmy na to, fachury Davida Mameta z przełomu lat 80. i 90., gdzieś pomiędzy "Domem gry" (o kobiecie spoza światka przestępczego zafascynowanej szulerem - fabularne déjà vu) a "Oleanną" (o manipulantce tak bezwzględnej, że swego czasu zarzucano Mametowi seksizm - też się zgadza). Z drugiej strony, oddech od postmodernistycznej rozrywki bywa wskazany i duża część uroku "Oszustwa" bierze się właśnie z jego staroświeckiego klimatu.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Inna sprawa, że obraz jest bezbłędnie obsadzony i dopracowany produkcyjnie może aż do przesady, gdyż Nowy Jork fotografowany przez Charlotte Bruus Christensen (bardziej w stylu jej pracy przy hollywoodzkiej "Grze o wszystko", jeszcze jednym filmie o oszustach z wyższych sfer, niźli duńskim "Polowaniu") wygląda tu szalenie estetycznie nie tylko w scenach rozgrywających się w hotelach i apartamentowcach przy Piątej Alei, ale również w sekwencjach barowych w Queens. Eleganckiego anturażu dopełniają niepokojące kompozycje Clinta Mansella i jazzowe standardy Niny Simone czy Duke'a Ellingtona. Zupełnie nie dziwi, że pod takim filmem podpisał się akurat Benjamin Caron, reżyser telewizyjny najdłużej jak dotąd pracujący przy serialu "The Crown". To podobna estetyka - mogąca się podobać, ale i cechująca się brakiem autorskiego stempla.

Mimo wszystko warto dać się nabrać temu przyjemnie staroszkolnemu thrillerowi, nawet jeśli szwindlem jest tu także obietnica wielkiego kina.

Gdzie zobaczyć: Apple TV+