"Tetris"

Kiedy przed laty, na fali popularności coraz to bardziej kuriozalnych adaptacji gier, jak choćby "Battleship: Bitwa o Ziemię" na podstawie gry w statki, pojawił się pomysł ekranizacji "Tetrisa", wieszczono rychły upadek Hollywoodu, który rzekomo w zjadaniu własnego ogona nie mógł posunąć się dalej. Tymczasem gotowa produkcja okazuje się jednym z najbardziej kreatywnych filmów rozrywkowych w ostatnim czasie.

Reklama

Napisany przez Noah Pinka i wyreżyserowany przez Jona S. Bairda "Tetris" bynajmniej nie pokazuje nam przez dwie godziny opadających klocków. Zamiast tego odsłania mało znane kulisy globalnej walki o prawa licencyjne do gry stworzonej w roku 1984 przez radzieckiego programistę Aleksieja Pażytnowa (Nikita Jefremow).

Historia "Tetrisa" stanowi doskonały dowód na poparcie tezy Marka Twaina o "prawdzie dziwniejszej niż fikcja". Na ekranie wszystko zostaje naturalnie po hollywoodzku podkręcone, ale nawet bez tego geopolityczna rozgrywka na kilku kontynentach wokół gry komputerowej to rzecz dalece fascynująca.

Reklama

Film w centrum zdarzeń stawia holenderskiego twórcę gier wideo i drobnego przedsiębiorcę Henka Rogersa (Taron Egerton), który odkrywa "Tetrisa" na targach elektronicznych w Las Vegas i bez wahania nabywa prawa do dystrybucji gry w Japonii, gdzie mieszka wraz z żoną (Ayane Nagabuchi) i dziećmi, i gdzie próbuje zainteresować nowym nabytkiem firmę Nintendo - stojącą akurat, coby było ciekawiej, w przededniu premiery kolejnej rewolucyjnej konsoli: Game Boya.

Ale w wyścigu o prawa do gry na różnych terytoriach i różnych platformach są także przebiegły Robert Stein (Toby Jones), właściciel brytyjskiej firmy Andromeda Software, oraz śliski potentat medialny Robert Maxwell (Roger Allam) i jego nadęty syn Kevin z kompleksem dziedzica (Anthony Boyle), przedstawiciele Mirrorsoftu.

Reklama

Film zaczyna się jak beztroska komedia o tyleż zdeterminowanym, ile niezbyt rozsądnym pasjonacie, by w drugiej połowie, osadzonej niemal w całości w ZSRR, przejść w zimnowojenny thriller w duchu wczesnych "Bondów", pełen komicznie charakterystycznych postaci, jak bezwzględny agent KGB (Igor Grabuzow), tajemnicza tłumaczka (Sofia Lebiediewa) czy wreszcie sam Michaił Gorbaczow (Matthew Marsh). Z jednej strony to śmieszno-straszne archetypy, z drugiej - czy bardziej karykaturalne od misiowatego Szojgu, Gierasimowa z wieczną miną zbitego psa, samego Putina - nerwowego knypka ze słabością do cudacznie długich stołów?

Jednak mimo że w filmie pojawiają się groźby i zdawkowe sceny przemocy, konflikt między kapitalistami a komunistami toczy się głównie na długopisy i faksy - umowy są podpisywane, wysyłane, niszczone dziesiątki razy.

Związek Radziecki rozpada się na naszych oczach niczym kolejne kolumny w "Tetrisie", ale przedstawiciele starego porządku nie chcą tego przyjąć do wiadomości i tanio skóry nie sprzedadzą - co można poczytać za aluzję do bieżącej sytuacji geopolitycznej. Zgadza się też to, że choć Zachód wygląda na ideowo szlachetniejszy i jedyną słuszną opcją dla poczciwców w typie Pażytnowa wydaje się emigracja, to czarne charaktery występują po obu stronach barykady. Ostatecznie w całym zamieszaniu chodzi przecież o wielką kasę, czy to dla kraju, czy (zapewne dużo częściej) indywidualnie dla siebie, o czym ironicznie przypomina przebój Pet Shop Boys "Opportunities (Let's Make Lots of Money)" lecący na napisach końcowych.

Trwa ładowanie wpisu

Baird ma kapitalny pomysł, jak z nerwem i humorem pokazać intrygę rozgrywaną głównie w trakcie przeciągających się negocjacji facetów w garniturach za zamkniętymi drzwiami. Film zasadniczo trzyma się trzonu prawdziwych wydarzeń, ale obudowuje go fantazją zanurzaną głęboko w popkulturze lat 80. - szalony pościg samochodowy przez ulice Moskwy do rosyjskiego coveru "Holding Out for a Hero" Bonnie Tyler z pewnością nigdy nie miał miejsca.

Reżyser rozumie też potencjał montażu jako narzędzia komediowego oraz w przemyślany sposób odwołuje się do świata ośmiobitowych kształtów i dźwięków - każdy kolejny akt filmu poprzedzają napisy stylizowane na czcionkę ze starych gier na Nintendo, postaci w adekwatnych momentach zamieniają się w pikselowe wersje samych siebie, zaś elektroniczna ścieżka dźwiękowa Lorne'a Balfe'a bazuje na muzyce z "Tetrisa" na Game Boya.

Słowem, nie ma większego znaczenia, że fabuła nie trzyma się ściśle faktów historycznych. Robi bowiem coś znacznie wspanialszego - bezbłędnie oddaje klimat epoki, rozbudza marzenie o przechytrzeniu sowietów oraz uzmysławia, że gry wideo, jak i cała sztuka, nie uznają granic.

Gdzie zobaczyć: Apple TV+