"Silos"
Śmierć czyha tuż za progiem - a przynajmniej tak się wmawia ludziom - ale nie tylko dlatego ekranizacja cyklu powieści postapo Hugh Howeya sprzed dekady zdaje się niepokojąco aktualna. Nie chodzi też wyłącznie o krytykę totalitaryzmu i klasizmu tudzież motyw ukrywania zasobów przez elity, bo to w końcu podręcznik gatunku. Podobnie każda dobra dystopia opowiada o "tu i teraz", nic nowego.
Siłą serialu jest natomiast to, że prowokuje nas on do cokolwiek niewygodnej, acz nad wyraz dziś potrzebnej refleksji, do czego może doprowadzić niekwestionowanie status quo, konformistyczna uległość, bezpieczna niewiedza. Przy czym, co istotne, ani nie promuje nachalnie liberalnej doktryny wolności, ani nie dostarcza bezmyślnie paliwa zwolennikom teorii spiskowych. Inspiruje do zadawania pytań i poszukiwania odpowiedzi niezależnie od światopoglądu.
Świat "Silosu" zgodnie z kanonem jest klaustrofobiczny i przygnębiający, wyprany z żywych kolorów. Resztki ludzkości zostają zmuszone do życia pod ziemią, jako że skażona powierzchnia nie nadaje się do zamieszkania. Analogicznie jak pociąg w "Snowpiercerze", gigantyczny Silos służy za własny, zhierarchizowany ekosystem. Im głębiej schodzi się po spiralnych schodach Silosu, tym niżej schodzi się po drabinie społecznej.
Ludzie nauczyli się już spokojnie egzystować w tym odizolowanym środowisku. Dzięki potężnym generatorom na najniższych poziomach mogą skutecznie wytwarzać energię, recyrkulować wodę i uprawiać żywność. Za walutę służą specjalne "kredyty", a wszystkim kobietom automatycznie wszczepia się urządzenia antykoncepcyjne, aby kontrolować populację. Czy to znowuż tak odległa wizja...?
Są i inne drakońskie przepisy, bezwzględnie egzekwowane przez organy ścigania. Wszelkie relikty pochodzące sprzed powstania Silosu są zakazane. Nikt zaś nie wie, kto zbudował Silos i co doprowadziło do zamiany Ziemi w toksyczne pustkowie. Klasa robotnicza tradycyjnie ma inne rzeczy na głowie niż dociekanie, a nieliczni wątpiący są natychmiast uciszani.
Są jednak tacy, którzy za wszelką cenę chcą odkryć prawdę. Wśród nich pracownica IT Allison (Rashida Jones), jej mąż szeryf Holston (David Oyelowo) oraz mechaniczka Juliette Nichols (Rebecca Ferguson) - główna bohaterka, którą poznajemy dopiero w ostatnich sekundach pierwszego odcinka, co samo w sobie stanowi nietuzinkowy zwrot akcji.
Pierwsze dwa z dziesięciu odcinków to w zasadzie jedynie wprowadzenie do właściwej historii. I muszę przyznać, że bez tej wiedzy miałem na początku poważne obawy, że twórcy zbyt wcześnie odkryli karty. Ale nic z tego - na późniejszym etapie "Silos" zaskakuje jeszcze wielokrotnie. Również tym, że łamie gatunkowe schematy, przeistaczając się z "czystego" postapo w "małomiasteczkowy" kryminał o śledztwie wokół zbrodni, która akurat wydarzyła się po apokalipsie - bywa.
"Silos" jest świetnie zaadaptowany przez Grahama Yosta, showrunnera cenionego "Justified", ale też doświadczonego scenarzysty z takimi hitami na koncie, jak "Speed: Niebezpieczna prędkość" czy "Tajna broń". Już te przeboje kinowe lat 90. udowodniły, że Yost ma smykałkę do rozpisywania zwrotów akcji i dialogów na ograniczonej przestrzeni.
Kapitalna obsada - poza wspomnianymi aktorami jeszcze m.in. Common, Tim Robbins, Harriet Walter, Will Patton i Chinaza Uche - doskonale sobie radzi z tekstem Yosta, a norweski reżyser Morten Tyldum ("Łowcy głów", "Gra tajemnic") potrafi go intrygująco zainscenizować.
Równie ważna jest praca scenografa Gavina Bocqueta ("Gwiezdne wojny"), który zaprojektował Silos jako monumentalny i robiący wrażenie, niemniej wciąż funkcjonalny - z setkami poziomów przeznaczonych do różnych celów, od wygodnego mieszkalnictwa po utrzymywanie zasilania.
Surowej całości dopełnia minimalistyczna muzyka fińskiego kompozytora Atli Örvarssona. Żadnej prowizorki w tym futurystycznym świecie, "Silos" to prawdziwe osiągnięcie wystawnej produkcji telewizyjnej.
Gdzie zobaczyć: Apple TV+