"Chleb i sól"
Podobnie jak opus magnum Spike'a Lee, imponująco dojrzały debiut Damiana Kocura kipi uliczną energią, co rusz ktoś na kogoś wrzeszczy, ktoś napina muskuły, podskórne napięcie konsekwentnie rośnie. Mimo to młody polski reżyser, także analogicznie do twórcy zza Oceanu, znajduje w tym całym rozgardiaszu miejsce na kadry wyrafinowane, malarskie wręcz.
Kocur nie odkrywa, nomen omen, Ameryki, ale nie jest też niczyim epigonem. W banalne na pierwszy rzut oka klisze o małomiasteczkowych uprzedzeniach i polskim mentalu potrafi tchnąć świeżość. Ma niesamowite ucho do dialogów, wizualną wrażliwość i niespotykane wyczucie aktorów.
Naturszczycy grają w "Chlebie i soli" jak z nut. Również dosłownie, bowiem w głównego bohatera, studenta pianistyki Tymka, wracającego do rodzinnego miasteczka na ostatnie beztroskie wakacje przed wyjazdem na stypendium do Niemiec, wcielił się Tymoteusz Bies, uczestnik Konkursu Chopinowskiego. Partnerują mu, także pod własnymi imionami, jego własny brat Jacek, wokalistka i aktorka Nikola Raczko, raperzy Bartosz "Intruz" Olewiński i Wojciech "TPS" Walkiewicz oraz pochodzący z Damaszku student łódzkiej filmówki Nadim Suleiman w roli właściciela baru z tureckim rarytasem polskich narodowców.
W innych rękach ta inspirowana prawdziwymi wydarzeniami "Bitwa pod Kebabem" mogłaby się z łatwością zamienić w film-mem à la "Kryptonim Polska", dres-fiction spod znaku "Procederu" albo siermiężną parodię reportażu TVN. Jednak u Kocura nic nie jest toporne i jednoznaczne, za to wiele scen to nasz kolektywny chleb powszedni: od osiedlowych akcji przez wygłupy w wesołym miasteczku po tchórzostwo w autobusie wobec rozwydrzonych wyrostków. Been there, done that - jak mawiają Amerykanie.
Tymek jako jedyny potrafi się dogadać z obcokrajowcami, ale tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy. Przy kumplach bezmyślnie operujących rasistowskimi czy homofobicznymi odzywkami pozostaje frustrująco bierny. Tak samo wobec zalotów Nikoli, chociaż nigdy nie zostaje rozstrzygnięte, czy chodzi o skrywany homoseksualizm bohatera, czy o opór na wdzięki tej konkretnej dziewczyny, dawnej sympatii, z którą niewiele już go łączy. Każdy może sobie sam dopisać zakończenie tego, jak i innych ambiwalentnych wątków.
To właśnie ta złożoność sprawia, że nie fair byłoby sprowadzać "Chleb i sól" tylko do etykietki polskiego "Rób, co należy" - nawet jeśli podobnie jak ja uważa się film Spike'a Lee za jedno z najwspanialszych dokonań kinematografii. W końcu dramat Kocura w jeszcze większym stopniu niż o ksenofobii mówi o tożsamości, psychologii tłumu, sublimacji uczuć.
Nade wszystko jest zaś "Chleb i sól" filmem o izolacji - od świata, od dawnego życia, ale i od siebie samego. Zawsze kiedyś przychodzi moment, gdy musisz odciąć pępowinę. I zawsze ktoś będzie miał ci to za złe. Walka między wyobcowaniem a przynależeniem toczy się w każdym z nas. Byle tylko nie pomylić wyobcowania z obojętnością.
Gdzie zobaczyć: w kinach od 27 stycznia