"Drzewa pokoju"
Historia zaczyna się w momencie, gdy ludobójstwo już trwa, nad Kigali zestrzelono samolot prezydencki, maczety poszły w ruch. Ta sama Eliane Umuhire, która w dramacie "Ptaki śpiewają w Kigali" Joanny Kos-Krauze grała dziewczynę z plemienia Tutsi uratowaną przed śmiercią przez polską ornitolożkę, teraz wciela się w postać, która sama ratuje trzy inne kobiety. Tyle tylko, że Annick, jak nazywa się bohaterka, jest Hutu, co stawia ją w pozycji znacznie mniej uprzywilejowanej wersji Paula Rusesabaginy ze słynnego "Hotelu Ruandy".
Tożsamość kulturowa jest tu w ogóle bardzo istotna. Cztery kobiety reprezentują różne środowiska, postawy życiowe, a przede wszystkim spojrzenie na tragedię. Wśród uratowanych przez ciężarną Hutu kobiet są dwie Tutsi - w tym zakonnica (Charmaine Bingwa) i młoda dziewczyna, która jako jedyna przeżyła rzeź swojej rodziny (Bola Koleosho) - a także biała wolontariuszka z amerykańskiej organizacji pozarządowej (Ella Cannon). Taka konfiguracja pozwala na perspektywę zachodnią i kilka wewnętrznych, w tym świecki i religijny punkt widzenia.
Sytuacja jako żywo przypomina obrazy z Holokaustu. Przez półtorej godziny kamera niemal nie opuszcza ciasnej piwniczki pod podłogą, gdzie całymi tygodniami, przy szczątkowej ilości światła, wody i pożywienia, ukrywają się nieznajome. Początkowo nieufne, zantagonizowane, stopniowo nawiązują siostrzaną więź. Okazuje się, że każda nosi w sobie traumę, niekoniecznie związaną z wojną domową. Poronienie, gwałt, przemoc - dramatów w obrębie przeżyć właściwych tylko bądź głównie kobietom nie brakuje także w czasie pokoju.
Niewątpliwie trzeba umiejętności, by utrzymać zainteresowanie widza przy tak ograniczonej i statycznej scenerii. Początkująca reżyserka wywiązuje się z tego zadania całkiem nieźle, choć trochę za bardzo podporządkowuje się konwencji. Bohaterki prawią sobie nawzajem kazania, opowiadają swoje życiorysy i wygłaszają płomienne deklaracje tam, gdzie wystarczyłby sam obraz, względnie retrospekcja w miejsce przydługiego monologu. Mało to filmowe i zbyt dosłowne, szczególnie gdy w parze idą przewidywalne zwroty akcji - wiadomo, że pozornie najtwardsza i najbardziej cyniczna zawodniczka w końcu pęknie, siostra zakonna przeżyje mały kryzys wiary, zaś Amerykanka okaże się wcale nie tak lekkomyślna i uprzywilejowana, na jaką wyglądała. Wszystko to przekłada się na emocje mniejsze niż spodziewane w przypadku tak dramatycznej historii.
Co się natomiast doskonale sprawdza, to gra dźwiękiem. Przez zakratowany lufcik bohaterki widzą ledwie powierzchnię ulicy, za to słyszą nieustanny odgłos strzałów, ciężarówek, krzyków i rozkazów. Z przerażeniem słuchają, jak bojówki Interahamwe gwałcą kobiety i rąbią maczetami mężczyzn. W pewnym momencie pijani żołnierze oddają mocz w pobliżu rzeczonej szczeliny, który lekko obryzguje siedzące pod ziemią kobiety. Pokazane jest to, a przede wszystkim oddane dźwiękiem tak sugestywnie, że prawie czuć odór i dyskomfort wynikły z zaistniałych okoliczności.
Zasadniczo jednak film Alanny Brown nie porywa. Nie jest ani tak bezkompromisowy jak wybitne "Ptaki śpiewają w Kigali", ani tak poetycki jak "Czasem w kwietniu" Raoula Pecka - mimo że wyraźnie by chciał. W swojej amerykanizacji tematu przypomina raczej "Hotel Ruandę", choć też nie ma intensywności filmu Terry'ego George'a.
Mimo to siedzi w tym niedoskonałym obrazie zarówno wartość poznawcza, jak i cenna perspektywa feministyczna. Inspirowana faktami historia czterech bohaterek wypada niczym budujące preludium do wydarzeń po ludobójstwie, kiedy to kobiety stanowiące większość ocalałej ludności objęły władzę i rozpoczęły walkę o równouprawnienie. W efekcie Rwanda w 2008 roku została pierwszym krajem świata rządzonym głównie przez kobiety i po dziś dzień zajmuje najwyższą pozycję w skali globalnej pod względem odsetka kobiet w rządzie.
Krzepiące, ale i bezdennie smutne, że dopiero w wyniku czystek etnicznych Rwandyjki uzyskały prawo do posiadania ziemi i równy dostęp do edukacji. Nie żeby świat uczył się na błędach, skoro znów trzeba było ludobójstwa, tym razem w Ukrainie, by wstrząsnąć sumieniem Zachodu.
Gdzie zobaczyć: Netflix