"Powodzenia, Leo Grande"

Film Sophie Hyde do scenariusza Katy Brand to w zasadzie teatr dwojga aktorów. Nigdy nie opuszczamy hotelu, w którym bohaterowie spotykają się czterokrotnie w ciągu kilku tygodni.

Ona to Nancy Stokes (Emma Thompson), emerytowana nauczycielka i wdowa, która przez całe życie spała tylko z jednym mężczyzną - swoim mężem, w dodatku zawsze tylko w pozycji misjonarskiej, jak na profesorkę teologii przystało.

I tu wkracza on, tytułowy Leo Grande (Daryl McCormack z "Peaky Blinders"), młody pracownik seksualny, z którym zakompleksiona Nancy zamierza przeżyć swój pierwszy orgazm. Ale najpierw musi przełamać wstyd i zażenowanie całą sytuacją.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Odwrócenie utartego schematu wciąż jest na tyle rzadkie, że robi wrażenie samym punktem wyjścia. Tym bardziej że Leo od progu okazuje się bystry i taktowny, a przy tym śliczny niczym chłopiec z plakatu. Męska prostytutka o złotym sercu i niemal tak zniewalającym uśmiechu, jak bohaterka Julii Roberts z wiadomego klasyka. Kochanek i terapeuta w jednym.

Ale wbrew pozorom "Leo Grande" to nie „Pretty Woman” na odwyrtkę. Film, choć lekki i zabawny, nie wpada w koleiny komedii romantycznej. Owszem, postać Leo to nieco magiczny wytrych, jednak służący całkiem wnikliwemu spojrzeniu na stereotypy związane z pracą seksualną, różnicą wieku, starzeniem się. Twórczynie same do nas mrugają, że w pewnym sensie chodzi o Panią Robinson XXI wieku i koncentrację wreszcie na perspektywie dojrzałej kobiety, a nie młodszego mężczyzny, jak to było w "Absolwencie".

Reklama

W filmie padają ciekawe argumenty za legalizacją pracy seksualnej. Mianowicie mówi się wprost bądź sugeruje, że każdy zasługuje na przyjemność erotyczną, a bezpieczny seks to samo zdrowie, w związku z czym profesjonalne usługi seksualne powinno się znormalizować i zacząć traktować jak każde inne prozdrowotne lub procielesne świadczenia - wizytę w salonie piękności czy ćwiczenia z trenerem personalnym. I tylko obciążenie bohatera traumą, tak jakby nawet najbardziej beztroski pracownik seksualny nie mógł być wolny od zaburzeń, trochę zgrzyta w tej utopijnej wizji.

Inną rzeczą, która cokolwiek tu się wewnętrznie kłóci, jest zderzenie śmiałej, wyzwolonej treści z zachowawczą, niemalże pruderyjną formą. Film tak bardzo celebrujący radość z seksu mógłby zdecydowanie częściej pokazywać ją na ekranie, zamiast w domyśle, poza kadrem.

Poczucie niedosytu w dużej mierze rekompensuje na szczęście scena erotyczna w ostatnim, nomen omen, akcie. Nade wszystko zaś - czuły moment, w którym Nancy patrzy na swoje nagie odbicie w lustrze, tak jakby po raz pierwszy zaczęła akceptować swoje zmarszczki i niedoskonałości, może nawet je lubić. Ta jedna scena mówi więcej o ciałopozytywności niż tuziny natchnionych felietonów w prasie feministycznej.

Wszystko to jest brawurowo wygrane przez Emmę Thompson, co nie stanowi specjalnego zaskoczenia, bo to wspaniała aktorka - ale też nie zawsze dostaje takie pole do popisu. Prawdziwym odkryciem filmu jest jednak Daryl McCormack wyciskający maksimum niuansów w obrębie dość niewdzięcznej, szablonowej roli.

Owszem, można trochę żałować, że autorki zderzają dwurasowego Irlandczyka z niższej warstwy społecznej ze starszą, uprzywilejowaną Brytyjką, a mimo to zupełnie ignorują konteksty rasy i klasy. Ale z drugiej strony film i tak interesująco porusza tyle tematów, że wątek erotycznego neokolonializmu rodem z "Raju: Miłości" Ulricha Seidla mógłby jedynie rozwodnić przekaz. A ten dotyczy przecież właśnie tego, żeby cieszyć się życiem i nie komplikować go bez potrzeby. W końcu jak uspokaja Leo zdenerwowaną Nancy: "To orgazm, a nie jajo Fabergé".

Gdzie zobaczyć: w kinach