"Schody"

W grudniu 2001 roku Ameryką wstrząsnęła tajemnicza śmierć Kathleen Peterson, majętnej bizneswoman z Durham w Karolinie Północnej. Kobietę znaleziono u stóp schodów w jej domu; rodzaj i ilość obrażeń wskazywały na coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek. W efekcie mąż denatki, pisarz i weteran z Wietnamu, Michael Peterson, został oskarżony o zabójstwo.

Reklama

Cały proces był filmowany przez uznanego francuskiego dokumentalistę Jean-Xaviera de Lestrade, laureata Oscara za "Morderstwo w niedzielny poranek" o niesłusznym skazaniu nieletniego Afroamerykanina.

Trwa ładowanie wpisu

Pierwsza wersja "Schodów" została wyemitowana już w 2004 roku pod postacią dwugodzinnego dokumentu. Następnie został on rozszerzony do trzynastoodcinkowego serialu Netfliksa. Aż wreszcie spec od thrillerów Antonio Campos ("Grzesznica", "Diabeł wcielony") dostał od HBO Max zadanie przerobienia historii Petersonów na fabułę w odcinkach.

Reklama

Michaela miał grać Harrison Ford, jednak się wycofał. I bardzo dobrze, ponieważ Ford, choć nieprzeciętnie charyzmatyczny, nie byłby w stanie nasycić tej akurat postaci tak mroczną niejednoznacznością, jak czyni to Colin Firth. To wspaniała rola - zniuansowana, wywołująca dyskomfort, niepokój, a zarazem niepewność co do udziału bohatera w rzekomej zbrodni. Firth ze swoją miłą powierzchownością doskonale oddaje złożoną psychikę Petersona, cenionego członka lokalnej socjety, weterana wojny w Wietnamie i pisarza z ambicjami politycznymi, ale i patologicznego kłamcy. Za pomocą choćby ostentacyjnego palenia fajki Firthowi udaje się zasugerować, że Michael kreuje rzeczywistość nie tylko w swoich książkach, lecz i w życiu codziennym. Manipulując żoną (Toni Collette), lojalnymi synami z pierwszego małżeństwa (Dane DeHaan i Patrick Schwarzenegger) czy adoptowanymi córkami (Sophie Turner i Odessa Young).

Reklama

Ale Collette jest jeszcze lepsza jako energiczna dyrektorka bezdusznej korporacji, a jednocześnie oddana żona i matka/macocha. Nieudawanie sympatyczna, choć uwikłana w konwenanse i maskująca rozczarowanie pracą i życiem prywatnym, Kathleen też rzadko kiedy pozwala sobie na wyjście z roli przypisanej do swej pozycji w świecie uprzywilejowanych Amerykanów z przedmieść z nieskazitelnymi trawnikami.

Ponadto aktorka niesamowicie wykorzystuje również swoją sugestywną fizyczność w makabrycznej, niedającej o sobie zapomnieć scenie drgawek na schodach po upadku. Scenie niczym z horroru w typie "Dziedzictwa. Hereditary", a odtwarzanej przez twórców trzykrotnie, za każdym razem obrazującej inną wersję zdarzeń: wypadek, morderstwo i tzw. teorię sowy.

Serial rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych i w zasadzie każde retrospektywne wejście Collette - nie tylko kluczowy moment "schodowy", ale i kuchenna kłótnia z siostrą podczas Święta Dziękczynienia bądź niewygodna rozmowa ze zwolnioną pracownicą - robi wrażenie.

Nie można tego niestety powiedzieć o całym serialu, który po trzech znakomitych odcinkach stopniowo wytraca impet, nierzadko brnąc w schematy dramatu rodzinnego, sądowego, więziennego. Tyleż ambitne, co wątpliwe, wydaje się uczynienie jednym z wątków wspomnianego kręcenia dokumentu o sprawie Petersona przez Francuzów. Osobliwy "film w filmie" rozmywa kryminalną intrygę, szczególnie gdy do wszystkiego dochodzi wątek miłosny z nieco nazbyt "filmowo" zakochującą się w Michaelu montażystką graną przez Juliette Binoche.

Nadmiernie rozbudowana relacja bohatera z montażystką przyćmiewa finalnie nie tylko jego relację z Kathleen, ale też rewelację ujawnioną już w pierwszym odcinku, a rozwiniętą w dwóch kolejnych, że Peterson był biseksualny, przechowywał gejowskie porno na komputerze i potajemnie spotykał się z mężczyznami. Ciekawe, że dopiero wiedza o biseksualizmie Michaela sprawia, że od ojczyma odwraca się Caitlin (Olivia DeJonge), córka Kathleen z pierwszego małżeństwa, wstrzemięźliwe dotąd siostry zmarłej reagują otwartą nienawiścią wobec szwagra, a prokuratorzy zyskują tak upragniony "motyw". Heteronormatywne społeczeństwo zdaje się z mniejszym obrzydzeniem patrzeć na Michaela-mordercę niż na Michaela-biseksa, tj. niezdecydowanego dewianta, niechybnie zakamuflowanego geja.

Oczywiście to nie jest najszczęśliwsze, że przy okazji powielone zostają stereotypy o rozwiązłości, zakłamaniu, niezrównoważeniu psychicznym biseksualistów. Słowem, Peterson to niezbyt dobry model dla bi-ogółu. Ale paradoksalnie, poprzez swoją skrajność, nie najgorszy dla uświadomienia, do czego może prowadzić przymusowe siedzenie w szafie. Z jakim stygmatem wiąże się sytuacja, gdy twoje prawdziwe "ja" nie jest akceptowane nie tylko przez heteronormę, lecz i często przez "normalnych" gejów. Bo biseks to jak dwurasowiec - zawsze "pomiędzy", bez konkretnej przynależności.

W sytuacji gdy o bifobii praktycznie nie dyskutuje się w przestrzeni publicznej, nawet tak powierzchowne dotknięcie problemu robi różnicę.

Gdzie zobaczyć: HBO Max