"Sekret Madeleine Collins"

Materiały promocyjne odwołują się do Hitchcocka - i jak rzadko nie ma tu PR-owego clickbaitu. Francuski reżyser Antoine Barraud wzoruje na mistrzu suspensu nie tylko atmosferę i fabularne szaradziarstwo. Hitchcockowska w guście jest też główna bohaterka, posągowa blondynka grana przez belgijską aktorkę Virginie Efirę, która ostatnio ma zdecydowanie dobrą passę - to jej druga ciekawa rola po głośnej "Benedetcie" Paula Verhoevena.

Reklama

Film zaczyna się - jakżeby inaczej - od trzęsienia ziemi. Pozornie niewinna sytuacja w ekskluzywnym domu towarowym, gdzie młoda kobieta (Mona Walravens) szuka odpowiedniej sukienki, przeradza się w tragedię. Kobieta wybiera do przymierzenia kilka kreacji. Podstawowym kryterium nie jest jednak widzimisię klientki, lecz potrzeba zadowolenia jej matki. Widzimy, jak osobiste pragnienia i oczekiwania innych wchodzą w klincz - pierwszy raz, acz bynajmniej nie ostatni.

Kobieta z prologu nie jest protagonistką "Sekretu Madeleine Collins", ale jest w jakiś sposób powiązana z bohaterką Efiry. W jaki, dowiadujemy się w trakcie intrygi misternie tkanej przez Barrauda i współscenarzystkę Hélénę Kotz. Zrazu wiemy jedynie, że Efira wciela się w tłumaczkę Judith, dzielącą życie między dwa kraje i dwie rodziny: szwajcarską i francuską.

Dlaczego to robi? Czy jest tajną agentką? Czy po prostu bigamistką? A może jest chora psychicznie? Albo ktoś ją szantażuje? Reżyser przez długi czas z wyczuciem dawkuje okruchy informacji, myli tropy, igra z naszymi przyzwyczajeniami. Przede wszystkim zaś stawia na głowie gatunkowe schematy, wedle których postaci, przeważnie męskie, używają stateczności, rutyny jako przykrywek dla szpiegowskich czy erotycznych przygód. Natomiast Judith postępuje zupełnie odwrotnie, wykorzystując pozę karierowiczki w ciągłych rozjazdach jako kamuflaż do rodzinnego szczęścia, choćby chwilowego. To przewrotne również w tym sensie, że facet używający kariery jako maskarady byłby co najmniej podejrzany, z gruntu nienaturalny. Wszak mężczyźni nie muszą lawirować, wybijać się na niezależność, chować się za karierą, ona im się "po prostu należy".

Reklama

Tymczasem nasza bohaterka udaje, że jest wyzwolona, ale jej prawdziwe intencje okazują się zgoła konserwatywne - co czyni z niej poniekąd siostrę Benedettę à rebours. Rozdwojenie jaźni jest nieobce obu tym postaciom.

Trwa ładowanie wpisu

Podobnie jak Bergman w "Personie", choć w dużo bardziej przystępny sposób, Barraud przygląda się kobiecie próbującej bezskutecznie odnaleźć własną tożsamość. Satysfakcję. Spełnienie. Szczęście.

Wszystko to czyni "Sekret Madeleine Collins" intrygującym portretem kobiety w ogniu oczekiwań społecznych. Kobiety miotającej się między wyzwoleniem a zniewoleniem. Nie jest tajemnicą, że kobiety częściej niż mężczyźni muszą przywdziewać różne wersje siebie wskutek presji otoczenia. Na niwie prywatnej i zawodowej. Znamienne, że w filmie wyłącznie dzieci nie dają się nabrać na grę pozorów. Dzieci doskonale wyczuwają wszelką sztuczność.

Skądinąd sam film też ma dwie tożsamości - walczą w nim thriller i melodramat. Z różnym skutkiem - Barraud mimo wszystko nie jest Hitchcockiem i w ostatnim akcie napięcie nieco siada. Ale nawet wtedy Efira utrzymuje nasze zainteresowanie. Czasem cały sekret tkwi w odpowiednim castingu.

Gdzie zobaczyć: w kinach