"Difret"
"Difret" Zeresenaya Mehariego to jeden z tych filmów, które niejako z założenia składają wartość artystyczną na ołtarzu publicystyki. Zważywszy jednak, że mamy do czynienia z obrazem o dużych walorach poznawczych, a także z dopiero czwartym etiopskim filmem zrealizowanym na taśmie 35 mm, drobna taryfa ulgowa będzie tu czymś zupełnie zrozumiałym. Tym bardziej że twórcy w zasadzie nie mają się czego wstydzić.
Część środków na produkcję wyłożyła Angelina Jolie, od lat zaangażowana w pomoc Afryce, i jest to inwestycja bez mała chwalebniejsza niż w przypadku jej własnego "Niezłomnego". Historia bazuje na bezprecedensowym procesie sprzed blisko dwóch dekad, który doprowadził do trwałych zmian w kodeksie prawnym Etiopii. Na ławie oskarżonych zasiadła wówczas 14-letnia Hirut Assefa (w filmie gra ją Tizita Hagere), sądzona z tytułu morderstwa. Tyle że ofiarą dziewczynki padł jej oprawca, a do zabójstwa doszło w obronie własnej.
Hirut została uprowadzona przez grupę mężczyzn, kiedy wracała z zajęć w prowincjonalnej szkole położonej trzy godziny drogi od Addis Abeby. Następnie pobił ją i zgwałcił ten sam człowiek, którego później, w chwili ucieczki, zastrzeliła. Przed niechybną śmiercią z rąk rozwścieczonych towarzyszy denata wybawiła ją patrolująca okolice straż obywatelska. Nastolatka trafiła jednak z deszczu pod rynnę. Nikt spośród decydentów patriarchalnego systemu, włączając obywateli, policję, wreszcie samych adwokatów, nie miał wątpliwości co do winy "morderczyni". Przewidywano szybki wyrok i stracenie dziewczyny, a tym samym zwyczajowe zamiecenie sprawy pod dywan. I wtedy na arenę wkroczyła postać rodem z thrillerów Johna Grishama, przebojowa prawniczka Meaza Ashenafi (Meron Getnet) z non-profitowej kancelarii wyspecjalizowanej w beznadziejnych - czy też: kobiecych - przypadkach; w Afryce z reguły wychodzi na to samo.
Jakkolwiek oś fabuły stanowi schematyczny i miejscami dość toporny dramat sądowniczy, który od hollywoodzkich odpowiedników odróżnia jedynie egzotyczny anturaż, najciekawsze są w "Difret" didaskalia. Jak sekwencja pod wielkim drzewem, gdzie rada starszych gromadzi się celem zadecydowania o losie Hirut niezależnie od wyroku sądu. Dla tubylców miasto czy w ogóle jakiekolwiek przejawy nowoczesności to symbole wszelkiego zła. W pewnym momencie nieomal dochodzi do linczu na nauczycielu 14-latki. "Książkami chcą zniszczyć naszą tradycję", burzy się ktoś. Zaś jedną z najchętniej kultywowanych tradycji są właśnie porwania dla ożenku, traktowane przez większość społeczeństwa jako naturalny porządek rzeczy. "On po prostu nie chciał przegapić Hirut", argumentuje z pełnym przekonaniem jeden z kolegów porywacza-gwałciciela, czym zyskuje ogólną aprobatę. Autochtonom nie mieści się w głowach nie to, że skatowano i zgwałcono jeszcze tak naprawdę dziecko, lecz to, że małoletnia "narzeczona" miała czelność się postawić.
Reżyser serwuje nam mimochodem również cenne obserwacje lżejszego kalibru, tyczące tamtejszych zachowań, wierzeń, prozaicznych czynności. Nie ustrzega się jednak scen daremnych, pozbawionych pointy. Wiele do życzenia pozostawia też montaż Agnieszki Glińskiej, nierzadko niedbały i odzierający film z dynamiki. Pochwalić za to należy zdjęcia autorstwa innej naszej rodaczki, Moniki Lenczewskiej. Jeśli naturalne piękno afrykańskich scenerii ani na chwilę nie przesłania tu dramatu bohaterki, to właśnie dzięki operatorce, która stawia na delikatne oświetlenie i pastelowe, odsłonecznione barwy.
Najważniejsze jednak, że mimo niedoróbek technicznych i popadania tu i ówdzie w banał, film potrafi zaangażować emocjonalnie. Koniec końców sprawdza się zarówno jako intymna opowieść o utraconej niewinności, jak i esej naświetlający szeroki problem społeczny. Wciąż boleśnie aktualny, bo mimo że od zwycięskiego procesu Hirut w 1996 roku zmuszanie kobiet i dziewczynek do małżeństwa teoretycznie podlega w Etiopii karze pięciu lat więzienia, społeczne przyzwolenie na proceder uprowadzeń nadal jest bardzo duże. Jeden film oczywiście nie zmieni status quo, ale i tak stanowi istotny wkład w słuszną sprawę.
Gdzie zobaczyć: CDA Premium