"Jestem wszystkimi dziewczynami"
Film Donovana Marsha bazuje na historii Gerta van Rooyena, południowoafrykańskiego pedofila i seryjnego mordercy, któremu przypisuje się uprowadzenie co najmniej sześciu dziewcząt. Zbrodniarz po aresztowaniu miał się do wszystkiego przyznać na nagraniu, jednak rząd apartheidu odmówił upublicznienia taśmy - ta pogłoska służy twórcom thrillera za punkt wyjścia.
Apartheid wbrew pozorom nie jest kluczowy dla opowieści. Owszem, zostaje zasugerowane, że białym w trakcie sprawowania władzy łatwiej było zamiatać niewygodne sprawy pod dywan, ale to tyle. Po krótkim prologu akcja przenosi się do czasów współczesnych, zaś lata 90. powracają już tylko w retrospekcjach bohaterki, Ntombizonke Bapai (Hlubi Mboya), policjantki zmagającej się z traumą po krzywdzie w dzieciństwie.
Ntombizonke jest partnerką białej detektywki Jodie Snyman (Erica Wessels) - partnerką zarówno w wydziale zabójstw, jak i prywatnie. Imponujące, że wątek LGBT w filmie z RPA rozgrywa się całkowicie mimochodem, nie jest w żaden sposób akcentowany w fabule. Kobiety po prostu tworzą związek i tyle - a widz ma się koncentrować na zagadce kryminalnej prowadzącej do siatki pedofilskiej i handlarzy dziećmi. W oba procedery umoczony jest biały minister Partii Narodowej, ale też czarni pastorzy i dyrektorzy szkół - korupcja władzy zdaje się mieć takoż ponadrasowy, jak nieskończony zasięg. Skala patologii wykracza zresztą poza Johannesburg i prowadzi na Bliski Wschód, gdzie afrykańskie dziewczynki są wymieniane na ropę.
Przyjęło się, że są filmy dobre i są filmy ważne. Kino interwencyjne często spełnia tylko ten drugi warunek i tak to mniej więcej wygląda w przypadku "Jestem wszystkimi dziewczynami". Mniej więcej - bo nie jest to zły film, a jedynie, może poza wątkiem romantycznym, do bólu konwencjonalny; podobne śledztwa, procedury, nawet moment, w którym zasadniczy szef nakazuje bohaterce oddać broń i odznakę, widzieliśmy już wiele razy. Niemniej jest to wszystko przyzwoicie zagrane i bardzo sprawnie zrealizowane - pod względem zdjęć czy montażu kino afrykańskie w niczym już nie ustępuje hollywoodzkiemu.
Najważniejsze jednak, że przy wszystkich schematach thriller Marsha sugestywnie nakreśla poważny problem handlu dziećmi, kobietami, żywym towarem w ogóle, przytaczając niepokojące statystyki - nie tylko w RPA znikomy procent śledztw kończy się sukcesem ze względu na rozległe sieci powiązań mafijno-politycznych. Nade wszystko zaś film oddaje głos ofierze, aniołowi zemsty działającemu w imieniu "wszystkich dziewczyn".
Gdzie zobaczyć: Netflix
"Nielegalna kobieta"
Na krzywdzie kobiet koncentruje się także dramat sensacyjny katalońskiego reżysera Ramona Térmensa, inspirowany opisywanymi przez prasę patologiami w kontrowersyjnych ośrodkach internowania cudzoziemców.
Bohaterem jest podstarzały prawnik imigracyjny Fernando Vila grany przez etatowego aktora Hiszpana, Daniela Faraldo. Vila broni przed deportacją młodą prostytutkę z Kosowa (Klaudia Dudová), gdy dziewczyna zostaje znaleziona martwa w ośrodku internowania. Władze placówki utrzymują, że doszło do samobójstwa, w co prawnik oczywiście nie wierzy i rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Pomaga mu była przyjaciółka ofiary, uchodźczyni z Nigerii Juliet Okoro (zjawiskowa Yolanda Sey z grupy gospel The Sey Sisters), takoż uwięziona w zaklętym kręgu prostytucji. Trop wiedzie do skorumpowanego szefa policji (Isak Férriz).
Praktycznie nieznany w Polsce Térmens specjalizuje się w kinie społecznym - w "Negro Buenos Aires" brał na tapet korupcję polityczną, w "Catalunya über alles!" rozprawiał się z rasizmem. Oba zjawiska piętnuje również "Nielegalna kobieta", która szczególny nacisk kładzie jednak na patogenną sytuację nielegalnych imigrantów w Hiszpanii, nierzadko powiązaną z handlem kobietami i daleką od altruizmu działalnością obozów dla uchodźców. Te ostatnie pobierają unijne dotacje za określone limity ludzi - w filmie oglądamy policyjną łapankę, mającą na celu wypełnienie "braków" w ośrodku.
Widzimy też młode kobiety, przeważnie z Europy Wschodniej i Afryki, którym odbiera się paszporty i zmusza do prostytucji pod pretekstem spłaty długów. Jeśli którejś uda się uciec oprawcom, brak dokumentów sprawia, że zostaje deportowana. Koło się zamyka.
Filmowi daleko do ideału, wątek zaawansowanej choroby onkologicznej żony bohatera można by wyciąć z korzyścią dla dramaturgii - przesadne nagromadzenie nieszczęść tylko odwraca uwagę od głównego tematu. Ale to znów, jak thriller z RPA, ważkie kino rozliczeniowe, potrafiące poruszyć choćby dokumentalnymi wstawkami z wypowiedziami rzeczywistych imigrantów. Mamy obowiązek tę niewygodną prawdę znać.
Gdzie zobaczyć: Netflix