Jeśli coś tu generuje choćby szczątkowe napięcie, to nie sam film, lecz kulisy jego powstania. Premiera odbyła się już dwa lata temu na festiwalu w Toronto, uważanym za najlepszy prognostyk przed Oscarami, do których "Wojna o prąd" była typowana jeszcze na etapie preprodukcji. Niestety, film zebrał kiepskie recenzje festiwalowe, a jakby tego było mało, miesiąc później wybuchła afera Harveya Weinsteina, producenta obrazu.
W efekcie niemal w ostatniej chwili wstrzymano kinową dystrybucję, po czym reżyser Alfonso Gomez-Rejon oskarżył Weinsteina o nadmierną ingerencję w dzieło, co właśnie miało być powodem chłodnego przyjęcia w Toronto. Następnie film przemontowano, zmieniono ścieżkę dźwiękową, dodano kilka scen, inne skrócono - i taka oto wersja reżyserska trafia teraz na nasze ekrany. I co się okazuje? Ano to, że choć Harvey Weinstein ma niewątpliwie wiele rzeczy na sumieniu, zepsucie "Wojny o prąd" nie jest jedną z nich. Jeśli tak wygląda lepsza wersja, to naprawdę nie sposób rozliczać akurat producenta z tej rzekomo gorszej.
Osią fabuły jest nie tyle rywalizacja dwóch genialnych umysłów, jak sugerują plakaty i spoty reklamowe, ile walka pomiędzy Edison Electric Light Company a Westinghouse Electric Company, pierwsza wojna biznesowa, która rozpalała masową wyobraźnię, tak jak współcześnie robią to batalie Coca-Coli z Pepsi czy Marvela z DC. Wtedy też chodziło z jednej strony o DC, czyli prąd stały (direct current), przy którym obstawał Thomas Edison, zaś z drugiej - o prąd przemienny (alternating current) wynaleziony przez Nikolę Teslę. Wojna AC/DC rozpalała więc masową wyobraźnię także w znaczeniu jak najbardziej dosłownym, jako że stawką był monopol na dostarczanie Amerykanom światła.
Akcja filmu zawiązuje się w momencie, gdy Edison (Benedict Cumberbatch) jest już celebrytą opromienionym blaskiem wynalazcy żarówki i fonografu. Kiedy przedsiębiorca George Westinghouse (Michael Shannon) oferuje mu współpracę na rzecz rozwoju elektryczności, egocentryczny geniusz odtrąca rękę kapitalisty, podobnie jak odrzuca pomoc serbskiego imigranta Tesli (Nicholas Hoult), który w rezultacie przechodzi na stronę Westinghouse'a. Tak jak w rzeczywistej historii, tak i w filmie Tesla pozostaje postacią boleśnie zmarginalizowaną, pojawia się na ekranie sporadycznie, a na pierwszy plan wysuwa się korpo-rywalizacja Edisona i Westinghouse'a.
Reżyser opowiada o inwencji, ale sam w ogóle jej nie wykazuje, opierając cały konflikt na monotonnej serii przebitek kontrastujących aroganckiego pasjonata w skromnym warsztacie z burżujem odbywającym biznesowe spotkania z potencjalnymi inwestorami. Nie jest to jednak bynajmniej wizja szlachetnego wynalazcy w szponach krwiożerczego kapitalizmu - wbrew pozorom to Edison gra bardziej nieczysto, obsmarowując konkurencję w prasie i podczas publicznych pokazów, mających udowadniać, że prąd zmienny jest śmiertelnie niebezpieczny. Cynizm bohatera próbuje się tu usprawiedliwiać przedwczesną śmiercią jego żony Mary (Tuppence Middleton), ale nie wypada to przekonująco. Tymczasem Westinghouse, zmagający się z traumą wojny secesyjnej, ma wyraźnie dobre intencje. On też wypowiada jedyną kwestię, która zapada w pamięć, a brzmi ona, nomen omen: "Jeśli chcesz zostać zapamiętany, nic prostszego: zastrzel prezydenta. Ale jeśli wolisz mieć coś, co ja nazywam dziedzictwem, zostawiasz świat w lepszym miejscu, niż go znalazłeś".
Koniec końców, jedynym prawdziwym antagonistą w tym filmie pełnym antypatycznych postaci okazuje się bankier J.P. Morgan (Matthew Macfadyen), który doprowadza do wysiudania Edisona z jego własnej firmy i przekształcenia jej w General Electric. Niemniej i ten poboczny wątek nie znajduje satysfakcjonującej kulminacji i jest dramaturgicznie "puszczony" jak cała reszta filmu - fatalnie zmontowanego, bazującego na niezbornych zbliżeniach i szybkich cięciach, które zamiast spodziewanej energii wprowadzają tylko narracyjny chaos. Na nic wysiłki uznanych aktorów czy Chung Chung-hoona, etatowego operatora Park Chan-wooka, skoro nic tu się klei. Nawet sam Martin Scorsese jako producent wykonawczy nic tym razem nie mógł wskórać. No trudno - czasem spiętrzenie talentów owocuje najwspanialszym wynalazkiem ludzkości, kiedy indziej - niewypałem.
"Wojna o prąd", USA 2017, reż. Alfonso Gomez-Rejon, dystrybucja: Forum Film Poland