20 września 1973 roku na korcie w Houston stanęli naprzeciwko siebie emerytowany gracz z niemałymi sukcesami na koncie Bobby Riggs oraz gwiazda kobiecego tenisa Billie Jean King. Stawką było nie tylko zwycięstwo w pokazowym pojedynku i nagroda w wysokości 100 tys. dolarów. Gdyby chodziło wyłącznie o to, King prawdopodobnie by odmówiła – zrobiła to zresztą kilka miesięcy wcześniej, a Riggs bez trudu pokonał wtedy Margaret Court, która wyzwanie podjęła. Billie Jean zdecydowała się ostatecznie na udział w grze, bo zobaczyła w niej okazję do walki o prawa kobiet.

Reklama

W dużym skrócie – w latach 70. kobiecy tenis nie cieszył się uznaniem włodarzy światowego sportu. Uważano, że to dyscyplina, która nie jest w stanie przyciągnąć dużej widowni, a zawodniczki nie miały najmniejszych szans na zarobki (lub turniejowe nagrody) dorównujące gażom mężczyzn. King zdecydowała się wreszcie stanąć do gry z Riggsem, świadoma, że jej ewentualne zwycięstwo byłoby siarczystym policzkiem wymierzonym skostniałym, dyskryminacyjnym regułom. Mecz w Houston nie był swoją drogą ani pierwszą, ani ostatnią „bitwą płci”, lecz przeszedł do historii jako najsłynniejsza.

Ale sam pojedynek jest jedynie finałem filmu Jonathana Daytona i Valerie Faris. Od sportu znacznie ważniejsze w ich opowieści jest prywatne życie obojga bohaterów: Billie Jean, próbującej ukryć przed światem swój związek z młodą fryzjerką Marilyn (Andrea Riseborough), i Bobby'ego, który pod maską błazna i szowinisty chował niszczące jego małżeństwo uzależnienie od hazardu. Spore pole do popisu mieli tutaj aktorzy, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się, że to postaci rysowane grubą kreską i przykuwające uwagę wyrazistą charakteryzacją.

A jednak King w wykonaniu Emmy Stone jest zdeterminowana i silna, ale jednocześnie wrażliwa i delikatna (oscarowa nominacja wydaje się w jej przypadku formalnością), szarżujący Riggs Steve'a Carella okazuje się facetem, któremu trudno pogodzić się z wiekiem i z tym, że powoli traci kontrolę nad otaczającym go światem. To on był królem życia, lecz wszystko zaczęło wymykać mu się z rąk. Ona zaś miała pokornie stać w szeregu, lecz skutecznie wybiła się na niezależność.

Media
Reklama

„Wojna płci” jest bowiem nie tyle rekonstrukcją głośnego sportowego wydarzenia – które stało się jednocześnie ważnym etapem walki o równouprawnienie kobiet – ile filmem o emancypacji. Na dodatek doskonale wpisującym się w wywołaną akcją #metoo dyskusję o nowej fali feminizmu i potrzebie zwiększenia roli kobiet we współczesnym społeczeństwie. Wszak nie chodzi tylko o sportową równość, lecz także o prawo do decydowania o sobie i o własnym życiu. Sportretowane przez Daytona i Faris kobiety symbolicznie zrzucają okowy patriarchalnego porządku. Billie Jean nie tylko rzuca wyzwanie szefom tenisowego związku, lecz również decyduje się pójść za głosem miłości, rezygnując z pozornie szczęśliwego małżeństwa na rzecz związku z Marilyn. Znaczącą postacią jest też Gladys Heldman (Sarah Silverman), która wspiera King w organizacji Women's Tennis Association. Wreszcie żona Riggsa, Priscilla Wheelan (Elisabeth Shue), która decyduje się położyć kres toksycznemu związkowi. W „Wojnie płci” to mężczyźni są tymi, którzy muszą stawić czoła porażce i upokorzeniu – czego fantastycznym symbolem jest scena, w której Billie Jean odmawia gry, jeśli komentować ją będzie Jack Kramer (Bill Pullman) – niegdyś wybitny zawodnik, obecnie znany z silnego oporu wobec kobiecego tenisa.

Ta feministyczna, emancypacyjna opowieść na ekranie przybiera rzecz jasna popową formę – „Wojna płci” jest przede wszystkim rozrywką, umiejętnie zbudowaną z elementów kina sportowego, społecznego melodramatu i obyczajowej komedii. Ale, warto zaznaczyć, bardzo cenną zwłaszcza w czasach bufonady Trumpa (jakże cudownie skontrowanej przez „Time”, który przyznał tytuł osobowości roku kobietom ujawniającym przypadki molestowania seksualnego) i jemu podobnych seksistów. Czasy mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet, muszą wreszcie przeminąć, zdają się sugerować Dayton i Faris. Choć biorąc pod uwagę fakt, że wydarzenia sprzed blisko 45 lat wydają się wciąż boleśnie aktualne, na tę chwilę przyjdzie nam jeszcze niestety długo poczekać.

Trwa ładowanie wpisu

„Wojna płci”; USA 2017; reżyseria: Jonathan Dayton, Valerie Faris; dystrybucja: Imperial Cinepix; czas: 121 min