W „Po tamtej stronie” powraca ukochany przez Fina motyw przybysza, obecny w jego twórczości od czasu legendarnych „Leningrad Cowboys jadą do Ameryki” sprzed blisko trzech dekad. Bohater-uchodźca to też nie novum u Kaurismäkiego – w poprzednim filmie reżysera, francuskojęzycznym „Człowieku z Hawru”, młody uciekinier z Afryki zaprzyjaźniał się z poczciwym pucybutem z tytułowego miasta.

Reklama

Tym razem obcy, podobnie jak pamiętny „Człowiek bez przeszłości”, zjawia się w Helsinkach, a cała intryga stanowi jakby kolejny etap testu na asymilację w stosunku do tego z „Hawru” – już nie chodzi o to, by przeszmuglować delikwenta przez granicę, lecz by zaakceptować go tu na miejscu i pomóc mu w sprowadzeniu rodziny.

Media

Kaurismäki oczywiście przepracowuje najbardziej palący problem Europy na swoją modłę: jest nieodzowny bar tonący w dymie papierosowym, jest wódka – tutaj zagryzana sushi z sardynek, jest dużo klasycznego rockabilly, firmowa retro-tonacja zdjęć i scenografii oraz specyficzny slapstickowo-pokerowy humor gdzieś na styku Chaplina i Coenów.

Ale bywa też zupełnie poważnie. U podstaw scenariusza leży szeroko i niejednoznacznie komentowany w lokalnych mediach proces przyjęcia kilkudziesięciu tysięcy uchodźców przez Finlandię w roku 2015 – i reżyser nie ucieka od cierpkich komentarzy na temat niewydolnego systemu socjalnego czy problemu ksenofobii. Gruba warstwa smoliście czarnego humoru służy za skuteczny filtr ochronny przed przytłaczającym dramatem syryjskiego bohatera Khaleda (Sherwan Haji) i jego siostry Miriam (Niroz Haji), niemniej nie przysłania całkowicie ich tragicznych perypetii.

W jednej ze scen Khaled zwierza się z ciężkiej przeprawy przez Europę Środkowo-Wschodnią, mówi o brutalności węgierskiej policji, o pobiciu przez skinheadów w gdańskim porcie. Ale Kaurismäki bynajmniej nie kieruje ostrza krytyki jedynie w stronę państw Grupy Wyszehradzkiej. Fińscy skini okazują się nie lepsi od tych z Gdańska, a wystudiowana uprzejmość helsińskich urzędników wcale nie oznacza końca kłopotów. Przeciwnie: to fasada dająca najczęściej złudne nadzieje.

Media
Reklama

Starający się o azyl Khaled szybko się przekonuje, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a doniesienia medialne o świeżo zbombardowanym szpitalu w Aleppo nie przeszkadzają ograniczonym formalistom uznać rodzinnego miasta bohatera za „bezpieczne”. Jasne, zasadniczo lepiej być ofiarą biurokracji niż ofiarą wojny, ale Kaurismäki inteligentnie pokazuje, że ten układ nie jest zero-jedynkowy i jedno nie przeczy drugiemu.

Równoległe do historii Khaleda toczy się opowieść o innej postaci desperacko próbującej rozpocząć nowe życie. Sprzedawca koszul Waldemar Wikström (Sakari Kuosmanen) z dnia na dzień zostawia żonę-alkoholiczkę, sprzedaje swój uciążliwy biznes, po czym inwestuje w podejrzaną restaurację. Drogi obu bohaterów krzyżują się na chwilę już na samym początku filmu, ale dalej reżyser nie brnie wbrew pozorom w przewidywalną narrację o nietypowej przyjaźni ludzi z dwóch różnych światów i do ponownego spotkania Khaleda i Wikströma dochodzi dużo później. Fabuła zaczyna wówczas dryfować w stronę współczesnej baśni o zbawczej mocy współczucia, nie tracąc przy tym nic ze swego ekscentrycznego charakteru.

Koniec końców „Po tamtej stronie” okazuje się jednym z najbardziej humanistycznych filmów Kaurismäkiego, a zarazem pierwszym, w którym reżyser w takim stopniu angażuje się w komentowanie bieżącej polityki. Doraźnie publicystyczny ton w żadnym razie nie wpływa jednak na uniwersalną wymowę całości, w czym już znać kunszt fińskiego mistrza. Jeśliby bowiem chcieć postrzegać film w kategoriach publicystyki, jest to bez wątpienia jej najszlachetniejszy rodzaj, gdzie potencjalnie nieznośna sztampa ideologiczna zostaje natychmiast rozbrojona przez słodko-gorzką melancholię, absurdalny humor i czystą, niezafałszowaną empatię.

Trwa ładowanie wpisu

„Po tamtej stronie”; Finlandia 2017; reżyseria: Aki Kaurismäki; dystrybucja: Gutek Film; czas: 100 min