Touko Laaksonen przyszedł na świat w pospolitej mieszczańskiej rodzinie w miasteczku Kaarina koło Turku. Od wczesnego dzieciństwa pasjonowało go rysowanie młodych, muskularnych mężczyzn, zazwyczaj lokalnych farmerów lub kierowców ciężarówek przejeżdżających przez mieścinę. Jak sam później wspominał, pierwsze szkice i komiksy o zabarwieniu erotycznym tworzył już w wieku dziesięciu lat.
Film pomija jednak etap dzieciństwa i od razu przenosi nas na front II wojny światowej, gdzie wcielony do fińskiej armii rysownik (Pekka Strang) oddaje się nocą cielesnym uciechom z przypadkowymi mężczyznami w parku schadzek. Nie on jeden – Laaksonen odkrywa bratnią duszę w swoim dowódcy, z którym przyjaźń (czy prędzej: porozumienie ponad barierami) wybawi go już po wojnie z tarapatów.
Te pierwsze sceny filmu są bez mała elektryzujące. Reżyser samym obrazem, bez zbędnych słów, sugestywnie nakreśla sytuację bohatera, jak i – w szerszym aspekcie – ówczesną sytuację gejów w ogóle, tkwiących w klinczu między pożądaniem a strachem przed denuncjacją.
Po wojnie Touko zamieszkuje z młodszą siostrą Kaiją (Jessica Grabowsky), z którą prócz więzów krwi łączy go także talent artystyczny; oboje pracują jako ilustratorzy w tej samej agencji reklamowej. Kaija kocha brata, ale zarazem nie potrafi się wyzbyć homofobicznych uprzedzeń, których co prawda nigdy nie wypowiada głośno, ale które w podtekstach wciąż są obecne w skomplikowanych relacjach rodzeństwa. Owe relacje stają się jeszcze trudniejsze, gdy w ich życie wkracza „ten trzeci”, współlokator Veli (Lauri Tilkanen), skryty homoseksualny tancerz i obiekt uczuć obojga.
W międzyczasie Touko regularnie portretuje silnych mężczyzn w mundurach lub skórzanych uniformach, z wolna przechodząc od techniki fotorealistycznej do komiksowej, z charakterystyczną hiperbolizacją elementów atletyczno-seksualnych prezentowanych postaci. Oryginalne rysunki, inspirowane zarówno włoskim renesansem spod znaku Michała Anioła, jak i subkulturą „leathermanów”, najpierw podbijają scenę podziemną Europy Zachodniej, głównie Berlina i Hamburga, by dopiero u progu lat 70., dzięki zainteresowaniu amerykańskich wydawnictw erotycznych, zapewnić artyście sukces artystyczno-komercyjny. Wtedy też właśnie narodził się Tom of Finland – jako pseudonim mający ułatwić anglosaskiej publiczności zapamiętanie autora fetyszystycznych prac.
Reżyser wyraźnie akcentuje związek między powojenną traumą bohatera a jego późniejszą twórczością. Zachowawczo unika jednak etapu, w którym Laaksonen był oskarżany o sympatyzowanie z faszyzmem wskutek prezentowania w swych rysunkach symboliki czerpanej z plakatów propagandowych III Rzeszy i stalinowskiej Rosji. W filmie nie zobaczymy najbardziej kontrowersyjnych dzieł Toma of Finland, przedstawiających gwałcących oficerów SS czy oralne orgie na tle sztandaru ze swastyk.
W rzeczywistości Laaksonen, choć odważnie eksperymentował graficznie z faszystami, otwarcie gardził nazizmem, pociągała go jedynie seksualność niemieckich czy radzieckich mundurów. Ostatecznie skapitulował jednak przed poprawnością polityczną i od lat 60. rysował głównie motocyklistów w obcisłych czarnych skórach, policjantów, marynarzy, a jeśli żołnierzy, to w estetyce niekojarzącej się jednoznacznie z faszyzmem.
Czy zatem film Karukoskiego jest biografią nadto bezpieczną? Tak się zrazu może wydawać, ale odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka oczywista. Unikając bowiem najbardziej skandalicznych treści i nie epatując pornografią właściwą dla twórczości Toma, reżyser wpada co prawda w koleiny typowej biografii, ale zarazem tworzy interesujący kontrast między życiem artysty, pozbawionym de facto fajerwerków, a jego problematyczną sztuką. Laaksonen był cichym, spokojnym, małomiasteczkowym facetem, który nawet specjalnie nie zabiegał o uznanie artystyczne dla swoich prac – i takim właśnie pokazuje go Karukoski, uderzając tym samym w stereotyp, że za „zwyrolską” sztuką musi stać „zwyrol”. Tym bardziej więc przeciętny widz, amator raczej „Obywatela Milka” niż „Paryża 05:59”, może się poczuć zachęcony do sięgnięcia po prace Toma of Finland.
A sięgnąć warto, choćby po to, by oderwać się od zakodowanych nam kulturowo przyzwyczajeń recepcyjnych. Niezależnie czy rysunki Toma zapewnią nam jedynie doznanie estetyczne, czy także podniecenie seksualne, ich niezaprzeczalnym atutem pozostaje specyficzny humor, zmiękczający ich sadomasochistyczny wydźwięk i lokujący je w estetyce znacznie bardziej uniwersalnej groteski i karykatury, niżby to się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Portretując np. akty płciowe między punkami a skinami, czy Afroamerykanami a gliniarzami – gdzie dochodzi do zamiany dominacyjnych ról, artysta dowcipnie igra z kulturowo-społecznym schematem i zmusza do refleksji nad kultem męskiego ciała w ogóle.
Czy bowiem nasze powszechne uwielbienie dla kinowych herosów spod znaku Schwarzeneggera, kulturystów, strongmanów, zawodników MMA et cetera, czyni nas mniejszymi fetyszystami niż był Tom of Finland? Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna pornografia - i vice versa? I co w zasadzie tworzył Tom, artysta na tyle skromny, by samemu nie rościć sobie pretensji do wielkości, lecz określać swoje prace mianem porno powstałego celem doraźnego uniesienia? Na ten odwieczny dylemat - sztuka czy pornografia - Karukoski reaguje w bodaj jedyny właściwy sposób: obie odpowiedzi są poprawne.
„Tom of Finland”; Finlandia 2017; reżyseria: Dome Karukoski; dystrybucja: Tongariro; czas: 114 min