Ten film robi się najciekawszy w momencie, kiedy grany przez Mirosława Haniszewskiego główny bohater "Jestem mordercą" z przesadnie ambitnego milicjanta staje się kimś w rodzaju żądnego władzy manipulanta i wroga samego siebie. To figura znana i z literatury, i z kina, a najlepiej chyba z życia. Pieniądze, poklask, rozpoznawalność we własnym środowisku są kuszące, zwodnicze, łatwo się wykoleić. Skupienie Macieja Pieprzycy na wiarygodnie wygranej postaci milicjanta chroni "Jestem mordercą" przed zarzutami o kokieteryjne czerpanie z konwencji oldskulowego thrillera milicyjnego, z całym przypisanym do tego typu narracji kostiumograficznym i scenograficznym sztafażem. Nowy film twórcy "Chce się żyć" wymyka się prostym klasyfikacjom gatunkowym. Thriller ucieka moralitetowi, a historia poszukiwań seryjnego mordercy zamienia się w posępny moralitet o uleganiu pokusie zła.
Jak wiadomo, ta historia ma swój autentyczny rodowód. Pieprzyca wraca do głośnej sprawy wampira z Zagłębia grasującego na Śląsku na początku lat 70. Ofiarami seryjnego mordercy były kobiety, w tym bratanica Edwarda Gierka. Na podstawie poszlakowego śledztwa na karę śmierci skazano wówczas Zdzisława Marchwickiego. Wyrok został wykonany, chociaż twardych dowodów właściwie nie było, a dzisiaj z coraz większą pewnością można domniemywać, że Marchwicki był jednak niewinny.
Pieprzyca nie skupia się na samym procesie poszukiwania mordercy, zresztą o wampirze z Zagłębia powstał już co najmniej jeden, całkiem udany film: "Anna i wampir" Janusza Kidawy z 1981 roku z kreacją Wirgiliusza Grynia w roli szefa grupy dochodzeniowej. W "Jestem mordercą" ważniejsza od jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto naprawdę mordował kobiety na Śląsku, jest graniczna sytuacja, w jakiej znalazł się kierujący śledztwem młody porucznik Janusz Jasiński. Jest rzutki, przedsiębiorczy, ma niekonwencjonalne pomysły (na przykład w siermiężnych latach 70. chce korzystać z najnowocześniejszych wówczas w kryminologii metod Scotland Yardu). Wygrywa sprawę, przegrywając własne życie. A ściślej, wszystko to, co było w jego życiu jasne, uczciwe i dobre. Miłość, przyjaźń, rodzinę.
Mam wiele szacunku dla twórczości Macieja Pieprzycy. To nigdy nie będzie kino silnie autorskie, wizyjne, malarskie. Nie ten charakter, nie ten temperament. Twórca "Drzazg" jest za to znakomitym rzemieślnikiem, świetnym fachowcem potrafiącym zrealizować zarówno thriller ("Jestem mordercą"), jak i wzruszające, nagradzane na świecie, hollywoodzkie z ducha kino obyczajowe ("Chce się żyć") albo społeczny komediodramat w stylu zaangażowanego kina brytyjskiego ("Barbórka"). Odkrywa też wspaniałe talenty aktorskie. W "Barbórce" jedną z pierwszych ról zagrał Marcin Dorociński, w "Chce się żyć" – Dawid Ogrodnik, z kolei "Jestem mordercą" powinien stać się przepustką dużej kariery Haniszewskiego. W najnowszym, inscenizacyjnie i realizacyjnie najdojrzalszym z dotychczasowych projektów Macieja Pieprzycy kryje się coś jeszcze. Swoiste zakorzenienie tego tytułu w estetyce nie tyle kina lat 70., co w stylistyce "niepokoju moralnego". Jak w kluczowych filmach Falka, Kijowskiego, Holland czy Kieślowskiego z tamtego okresu, Pieprzyca w "Jestem mordercą" na przykładzie jednego portretu pokazuje cały wadliwy mechanizm społeczny. Pars pro toto. Część odpowiada za całość.
"Jestem mordercą" | Polska 2016 | reżyseria: Maciej Pieprzyca | dystrybucja: Next Film | czas: 1 godzina 57 minut