Od premiery "Gdzie jest Nemo?" minęło 13 lat, na drugą część rybiej opowieści pójdzie do kin już nowe pokolenie widzów, a dla tych ciut starszych to będzie wyprawa sentymentalna. Zarys akcji jest zresztą dość podobny: wszak chodzi o poszukiwanie zaginionej rybki przez jej rodzinę i przyjaciół. Akcja z oceanicznych głębin przenosi się do klaustrofobicznych przestrzeni Instytutu Oceanografii, a główną rolę gra tym razem Dory, samiczka pokolca królewskiego, cierpiąca na chroniczne zaniki pamięci krótkotrwałej. Na jej poszukiwanie wyruszają bohaterowie pierwszego filmu: Nemo i jego znerwicowany ojciec Marlin, którzy mogą znów liczyć na pomoc ze strony niezliczonych morskich stworzeń.
Fabuła wydaje się niespecjalnie atrakcyjna: "Gdzie jest Nemo?", nie mówiąc już o późniejszych produkcjach ze studia Pixar, postawił zresztą poprzeczkę bardzo wysoko. Twórcy – świadomi także tego, że techniczna perfekcja to dziś już za mało, by przyciągnąć do kin widzów – postawili więc na pogłębione psychologiczne portrety bohaterów. I choć to brzmi paradoksalnie, ryby są tu bardzo ludzkie – próbująca odzyskać wspomnienia Dory, Bailey – wal, który nie wierzy w swoje możliwości echolokacyjne, a przede wszystkim kradnący show Hank – straumatyzowana ośmiornica, tęskniąca za spokojnym życiem w jakimś zacisznym akwarium. Każde z nich ze swoimi lękami, fobiami, marzeniami mogłoby spokojnie znaleźć swoje miejsce w jakimś scenariuszu Woody'ego Allena. Lub na kozetce u psychoanalityka.
Gdzie jest Dory | USA 2016 | reżyseria: Andrew Stanton, Angus MacLane | dystrybucja: Disney | czas: 97 min