Debiut Tiny Gharavi stanowi kuriozalne połączenie egzaltowanego pamiętnika, hipsterskiego albumu ze zdjęciami i tabloidowego reportażu. Pozornie osobisty film irańskiej twórczyni w rzeczywistości pozostaje zbudowany z fabularnych klisz i najbardziej banalnych stereotypów opisujących relacje Wschodu z Zachodem. Zamiast pochylić się nad wewnętrzną złożonością bohaterów, Gharavi idzie na skróty i funduje im egzystencjalny waterboarding.

Reklama

Jeśli w jednej z początkowych scen młoda Nasrine trafia na komisariat policji, musi – rzecz jasna – zostać zgwałcona. Trochę później natomiast odkrywający swe homoseksualne skłonności brat dziewczyny przypłaca swą odmienność męczeństwem godnym świętego Sebastiana. Wszystkiemu z oddali przygląda się natomiast surowy ojciec rodziny, którego potencjalną wizytę bohaterowie traktują w kategoriach nocnego koszmaru. Nieskładne nagromadzenie fabularnych nieszczęść nie budzi współczucia, lecz wrażenie kampowej przesady i niestosowności. "Nasrine" to stypa zorganizowana nieopatrznie w samym środku wesołego miasteczka.

Gharavi co jakiś czas kompromituje się swoją naiwnością. Co najmniej od czasu świetnego "Fish Tank" Andrei Arnold trudno uwierzyć, że młoda emigrantka pokroju Nasrine mogłaby znaleźć wspólny język z mieszkańcami angielskich slumsów. Niejako na potwierdzenie swej nieporadności irańska twórczyni decyduje się jednak właśnie na takie rozwiązanie fabularne.

Niezależnie od krytycznej oceny filmu "Nasrine" budzi zdumienie jako fenomen kulturowy. Trudno uwierzyć, że równie nieudane dzieło otrzymało nominację do Nagrody BAFTA, a na plakatach puszy się rekomendacją od samego Bena Kingsleya. Wygląda na to, że do osiągnięcia rozgłosu wystarczyły tym razem same dobre intencje, którymi wybrukowane jest piekło artystycznej indolencji.

NASRINE | Wielka Brytania 2012 | reżyseria: Tina Gharavi | dystrybucja: Imago Film | czas: 88 min