Autorzy "Papuszy" mówią wprost: Cyganie, a nie Romowie. Dość uładzonej politycznej poprawności. Opowieść o Bronisławie Wajs jest dla nich okazją do snucia historii o narodzie, który chcieliśmy przez lata oswoić i zagłaskać, a który zagłaskać się nie dał. Nie znaczy to, że Krauzowie wystawiają Cyganom pomnik, budują ich świętość. Pokazują całe skomplikowanie ich natury, wiele cech niemożliwych do zaakceptowania. Wiadomo jednak, że współcześni Romowie zaakceptowali wizję twórców "Papuszy". Od dawna, a może wręcz od zawsze, żaden artysta (z wyjątkiem Jerzego Ficowskiego, oczywiście) nie zrobił dla nich tak dużo.

Reklama

Jury festiwalu w Gdyni jakoś tego nie zauważyło. Pół biedy, gdyby obraz Krauzów stworzony był z dobrych intencji, ale artystycznie niepełny albo przynajmniej pęknięty. Tymczasem nic z tych rzeczy. Z wyjątkowymi zdjęciami Wojciecha Staronia i Krzysztofa Ptaka, muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza oraz rolami zawodowych aktorów i fenomenalnych naturszczyków "Papusza" jest w polskim kinie dziełem wyjątkowym. Nakręconym bez kompromisów, w języku romskim, w czerni i bieli, bez pośpiechu, aby wybrzmiała każda nuta. Z gdyńskich filmów (nie znam jeszcze "Płynących wieżowców" i "Ostatniego piętra", ale nie sądzę, aby zmieniły tę opinię) właśnie "Papusza" wywarła na mnie najpotężniejsze wrażenie. A potem zaproszono ją na ponad setkę światowych festiwali. Nie da się złożyć tego tylko na karb egzotycznego tematu filmu Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze.

Mówią Krauzowie, że Bronisława Wajs jest drugą w galerii sportretowanych przez nich artystów osobnych, wykluczonych, wyklętych. Opowiadając o Nikiforze, przyjęli nieco inną optykę, w centrum świata umieszczając samego bohatera. Pomogła w tym nieprawdopodobna kreacja życia Krystyny Feldman, niemal stopionej na ekranie z krynickim malarzem. Jowita Budnik, odkryta przez reżyserów we wstrząsającym "Placu Zbawiciela", gra Bronisławę Wajs skromnie. Pojawia się na pierwszym planie, ale równie często w tle. Jest dziewczyną, a potem kobietą z taboru – nie jedyną, a jedną z kobiet z taboru. Tabor zrósł się z nią na życie, z perspektywy nieustannej wędrówki nauczył patrzeć na świat. Odebrał odrębność, bo kazał patrzeć na siebie tylko w połączeniu ze swoją społecznością, dla Papuszy będącej wszystkim. Dlatego decyzja władz PRL nakazująca Cyganom oddzielne osiedlanie się w przeznaczonych dla nich kwaterach jest także dla niej końcem świata. Film pokazuje ten moment bardzo wyraźnie.

Spojrzenie poetki jest więc zrównane z losem jej narodu. Tyle że w filmie Krauzów Papusza nosi na sobie brzemię kultury. Gdyby nie nauczyła się czytać i pisać, byłaby szczęśliwa – mówi w filmie. Posmakowała jednak innego, odkryła dla siebie poezję. Oddała się jej, ale bez wzajemności, płacąc anatemą od swoich, szykanowaniem, upokorzeniami. Wielkość autorów "Papuszy" polega na tym, że oddając hołd twórczości Bronisławy Wajs, nie uciekają się oni do potępienia jej braci z taboru. Pokazują jedynie mechanizm działania zbiorowości, jej rytuałów i sposobów strzeżenia tajemnic. Kluczową rolę tworzy fenomenalny Zbigniew Waleryś jako mąż bohaterki – jej opiekun i nadzorca w jednym. Waleryś, znakomity aktor znany z teatrów w Zielonej Górze i Legnicy, staje się wcieleniem cygańskiej natury i temperamentu. Można pomyśleć, że sam poznał tabor.

Jak zwykle u Krauzów, wszyscy grają fantastycznie. Antoni Pawlicki jest wichrzycielskim, oddanym, ale i lekko konformistycznym Ficowskim, a sama Budnik potrafi, mówiąc po romsku, oddać całe rozwibrowanie Papuszy.
A że nie zawsze wszystkie światła skierowane są na nią? Krauzowie składają "Papuszę" niemal wyłącznie z planów ogólnych, pejzaży, dalekich ujęć. Niemal bez zbliżeń opowiadają nam historię umarłego narodu i jego – zabitej – kultury. Malarskie kadry Staronia i Ptaka oraz pieśni Pawluśkiewicza nadają jej wymiar elegii. Można popatrzeć na nią także jak na apokalipsę. Albo jak na tren samej Papuszy, opisującej koniec własnego świata.

PAPUSZA | Polska 2013 | reżyseria: Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze | dystrybucja: Next Film | czas: 131 min