W Polsce ruch Oburzonych nie zrobił wielkiej kariery, przeciwnie, stał się raczej przedmiotem drwin i szyderstw, ale w Europie sprawa jest poważna. Wydawałoby się, że literatura nie ma dzisiaj takiego punktu rażenia, jak sto czy nawet pięćdziesiąt lat temu. Jednak zdarzają się wyjątki. "Czas oburzenia", manifest dyplomaty, Stephene'a Hessela, wywołał prawdziwą burzę, a sędziwego autora momentalnie nazwano duchowym patronem Oburzonych, do którego należą ludzie uważający się za zdradzonych lub wydziedziczonych przez własny kraj.
Energii Oburzonych poddał się także Tony Gatlif, reżyser urodzony w Algierii, ale wychowany i pracujący we Francji, kojarzony dotychczas przede wszystkim z pięknych filmów o Cyganach ("Exils", "Gadjo Dilo"). Przy dużej dozie życzliwości dla Gatlifa mam z jego "Oburzonymi" spory problem. Reżysera zgubiło to, co było największą siłą cygańskich projektów. W filmach Gatlifa o Romach spiętrzenie dokumentalnej faktury i barokowej wręcz namiętności do pierwszoosobowego eseju dawało rezultat świeżej, a nawet odkrywczej formy filmowej. Identyczny styl zastosowany w "Oburzonych" obnaża reżyserskie nieudolności. Zamiast szczerbatych, śniadych piękności z cygańską pieśnią na ustach, dostajemy roztrzepany portret wielowymiarowego zjawiska, jakim stał się ruch Hessela. Wprawdzie Gatlif konsekwentnie podkreśla w wywiadach, że zarówno w przypadku filmów cygańskich, jak i "Oburzonych" towarzyszyła mu identyczna, pełna zaangażowania pasja wojowniczego socjalisty, jednak po obejrzeniu filmu trudno uwierzyć w te zapewnienia. O ile "Exils" czy "Transylwania" były tytułami nakręconymi z autentycznej potrzeby serca, o tyle "Oburzeni" wydają się średnio atrakcyjnym szkicem udającym polityczny temperament. Od "Socjalizmu" Godarda czy ekscentrycznego "Społeczeństwa spektaklu Guya Deborda, do którego najwyraźniej nawiązuje Gatlif, pod względem jakości dzielą "Oburzonych" lata świetlne.
Paradoksalnie najgorzej jest w filmie z fabułą, dopisaną jakby na kolanie, w ostatniej chwili. Wspaniałe są natomiast sceny dokumentalne ze znanych nam, telewizyjnych migawek gigantycznych manifestacji Hiszpanii czy Grecji. Ale Tony Gatlif ten feeling ma po prostu we krwi. Skoro jak nikt inny dotąd potrafił odmalować wynikającą z rytmu odrębność Cyganów, świetnie poradził sobie również ze swoistą muzycznością scen masowych w "Oburzonych". Kamera wydaje się niewidzialnym dyrygentem manipulującym nieokiełznanymi ludzkimi masami niezadowolonych – emigrantami z Afryki, bezrobotnymi, wyrzuconymi na margines.
Bohaterka filmu Betty, przyglądając się protestującym młodym aktywistom z Hiszpanii czy z Grecji, daje się im zaczarować. Widz niekoniecznie. Z seansu "Oburzonych" pozostają jedynie wspomnienia zmysłowych scen, nieuzasadniona platforma walki z systemem. Sympatyczny Gatlif podkreślający w wywiadach że "jest tylko skromnym filmowcem", kompletnie nie ma temperamentu ideologa. Jest poetą ekranu. Nakręcił egzaltowany wiersz, zamiast brutalnego manifestu. Chyba nie potrafi inaczej.
OBURZENI | Francja 2012 | reżyseria: Tony Gatlif | dystrybucja: Against Gravity | czas: 88 min