"Prometeusz" miał być oryginalną opowieścią, ale sprawia wrażenie nieudolnego remake'u "Obcego" – pisze recenzent "Dziennika. Gazety Prawnej" Bartosz Czartoryski. – Ze swoim monumentalizmem i pompatycznością choruje na blockbusteryzm. Treść zaś rozdarta jest pomiędzy historię rodem z klasycznego science fiction traktującego o wyprawie badawczej na obcą planetę a mętne wywody filozoficzno-antopologiczne zapożyczone z prac Ericha von Dänikena z zakresu paleoastronautyki. Problematyka jest wyssana z palca, ideologiczne konflikty załogi mało interesują reżysera, wielowątkowy scenariusz gubi sens, a aktorzy nie mają pola do popisu.
Głośno, choć jedynie nad Wisłą, było ostatnio również o debiucie fabularnym Filipa Marczewskiego – "Bez wstydu". Historia zakazanej miłości brata do siostry miała być filmem odważnym, przełamującym obyczajowe tabu. A jest? – Wszystko melodramatyczne i płytkie, niby skomplikowane, a w gruncie rzeczy do bólu banalne. Na uwagę zasługuje jedynie Mateusz Kościukiewicz, który stara się dać swojemu bohaterowi psychologiczną wiarygodność – pisze Jakub Demiańczuk.
"Oburzeni" Tony'ego Gatlifa to portret wielowymiarowego zjawiska, jakim stał się ruch zapoczątkowany przez Stephene'a Hessela. – Bohaterka filmu Betty, przyglądając się protestującym młodym aktywistom z Hiszpanii czy z Grecji, daje się im zaczarować. Widz niekoniecznie – pisze w "Dzienniku" Łukasz Maciejewski.
Do kin trafił także festiwalowy gigant "I sprawiedliwość nie dla wszystkich". Grecko-niemiecki film jest opowieścią o ludziach, którzy pewnego dnia postanawiają zerwać z hipokryzją i – na przekór otoczeniu – zacząć żyć moralnie w nieetycznym świecie. Niezwykle przewrotny pomysł reżysera polega na tym, by rzecznikami tej kameralnej rewolucji uczynić właśnie uzależnionego od alkoholu stróża prawa i neurotyczną sprzątaczkę...
"Rzecz o mych smutnych dziwkach" jest ekranizacją ostatniej powieści Gabriela Garcii Marqueza, która ujrzała światło dzienne w 2004 roku. Opowieść o 90-latku, który w dniu urodzin postanawia zafundować sobie noc z nieletnią dziewicą, bardziej niż o seksie jest historią o starości, nostalgii, przemijaniu. – Filmowa wersja "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" zawiera mniej hollywoodzkich ozdobników niż "Miłość w czasach zarazy" Mike'a Newella, a grający jedno z wcieleń głównego bohatera Luis Miguel Lombana ma niestety znacznie mniej uroku niż Javier Bardem. W gruncie rzeczy jednak – to bardzo podobne historie – ocenia Malwina Wapińska.
"Roman Barbarzyńca" to kolejna historia oparta na klasycznym motywie "od zera do bohatera". Cherlawy heros ratuje kolegów kulturystów, ale film – choć animowany – zdecydowanie dla dzieci się nie nadaje. Dla dorosłych zresztą też nie bardzo. "To parodia szyta przaśnymi dowcipami, których większość dotyczy seksu albo wydalania. Wystarczy wspomnieć, że gdy Roman postanawia ukryć się przed wrogami za pomocą wódki niewidki, magicznego płynu zabrakło akurat wtedy, gdy miał nim posmarować suspensorium. Przez kilka minut na ekranie zamiast Romana widać więc gadające genitalia" (Jakub Demiańczuk, Dziennik Gazeta Prawna).