Realizację "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" próbowały udaremnić feministki, przekonując, że dzieło kolumbijskiego noblisty propaguje pedofilię. Wojna trwała blisko dwa lata, a sprawa ekranizacji otarła się o prokuraturę. Ostatecznie film trafia na DVD. Czy było o co kruszyć kopie?

Reklama

Kusząco zmysłowa i jednocześnie uroczo niewinna przygoda – mówił o "Rzeczy…" Henning Carlsen, który blisko pół wieku temu zasłynął legendarną adaptacją "Głodu" Knuta Hamsuna. Rzeczywiście, opowieść o 90-latku, który w dniu urodzin postanawia zafundować sobie noc z nieletnią dziewicą, bardziej niż o seksie jest historią o starości, nostalgii, przemijaniu. Problem w tym, że poza duszną aurą erotyzmu i doskonale uchwyconym klimatem latynoskich przedmieść minionej epoki duński reżyser pokazał niewiele.

Filmowa wersja "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" zawiera mniej hollywoodzkich ozdobników niż "Miłość w czasach zarazy" Mike'a Newella, a grający jedno z wcieleń głównego bohatera Luis Miguel Lombana ma niestety znacznie mniej uroku niż Javier Bardem. W gruncie rzeczy jednak – to bardzo podobne historie.

RZECZ O MYCH SMUTNYCH DZIWKACH | reżyseria: Henning Carlsen | dystrybucja: Best Film