Ojciec i syn. Kino często śledzi te mocno skodyfikowane rodzinne związki, w których zwyczajowo jest miejsce na bunt syna i chropowate uczucie ojca, tresurę w dzieciństwie albo z czasem zgubiony autorytet rodzica. Miłość ojca do syna wygląda inaczej niż uczucie macierzyńskie. Zazwyczaj mniej tutaj czułości, więcej dystansu, emocjonalnego oddalenia. W "Lęku wysokości" jest coś jeszcze: choroba. W momencie gdy Wojciech, ojciec głównego bohatera (Krzysztof Stroiński), wpada w szaleństwo, jego syn Tomasz (Marcin Dorociński) zaczyna sobie uzmysławiać, jak mocno potrzebuje taty, jak bardzo go kocha. Czuje, że choroba czai się progiem. Psychiczna stabilność budowana jest z kruchego kruszcu. Za chwilę wszystko może runąć.
Tomek to telewizyjny dziennikarz z górnej półki. Świetna aparycja, profesjonalizm: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Dobry, spokojny dom, żona w ciąży. Wojciech trafia do szpitala, nie chodzi o grypę, to psychiatryk. Już wcześniej nękał sąsiadów, doprowadził do ruiny mieszkanie. Syn przygląda się zapadaniu taty w alternatywny wariant życia. Towarzyszy temu przejściu, uzmysławiając sobie, że to, co naprawdę ważne, kryje się w dobrych oczach rodzica, w dobrych-złych genach. Tomek wie przecież, że rodzinne historie lubią się powtarzać. Bardzo się tego boi. Najpierw ze strachu, dopiero potem z miłości próbuje odzyskać ojca. I nawet nie zauważa, kiedy między kolejnym konceptem na wyjście z trudnej sytuacji, a szczerym gestem rodzi się prawdziwe, niewmówione uczucie. Wzrok Tomasza nie jest już ani pogardliwy, ani bezradny. "Cóż ja z tobą, czułości, w końcu począć mam" – pisał Zbigniew Herbert.
To film dwóch równoległych aktorskich kreacji. Patrząc na Krzysztofa Stroińskiego i Marcina Dorocińskiego, ma się wrażenie podglądania wewnętrznego świata bohaterów. Nie ma gry aktorskiej, jakiekolwiek udawania. Jest tylko wyzwalająca prawda, w której maska człowieka chorego przykleja się do profilu zdrowego dziecka. W dobrych oczach Stroińskiego odbijają się role wszystkich sympatycznych nieudaczników, które z reguły proponowało mu polskie kino, teraz zderzone z uśpioną dzikością i furią stymulowaną schizofrenią. Dorociński gra na offie. Jest skupiony, dyskretny, towarzyszący. Jego bohater nie zna profitów wygranej, nie wie, co będzie dalej, zdaje sobie jednak sprawę, ile może stracić, wchodząc tak głęboko w świat ojca: świetną pracę, zaufanie żony, a nawet akceptację społeczną. Jednak próbuje nadal. Miłość jest ważniejsza.
Mimo niewątpliwych plusów film Konopki wydaje się pozycją pękniętą, zbyt wykoncypowaną. Konopka testuje kolejne formalne rozwiązania ilustrujące przenikanie się zdrowego i chorego świata, dwa warianty rzeczywistości. Ale to wszystko sprawia wrażenie sztucznej nadbudowy dla prawdziwych emocji. Nie zawsze udaje się reżyserowi zapanować nad rytmem. Środkowa część filmu, zamiast wzruszać, nuży. Imponuje jednak, że reżyser zdecydował się na debiut, który nie jest fajerwerkiem. Ani formalnym, ani narracyjnym. To małe, intymne kino, które jakiejś grupie widzów, oby była jak największa, na pewno będzie potrzebne. "Lęk wysokości" to znany każdemu strach przed sobą. Tym, czego nie rozumiemy.
LĘK WYSOKOŚCI | Polska 2011 | reżyseria: Bartosz Konopka | dystrybucja: Kino Świat | czas: 90 min