"Wham!"

Chris Smith, facet od kapitalnej "Fyre: Najlepszej imprezy, która nigdy się nie zdarzyła", kolejny raz zaproponował nam dokument lekki, przyjemny i powierzchowny. Już wtedy nie był to zarzut, a tym razem nie jest w jeszcze większym stopniu, bo przecież mówimy o Wham! - synonimie lekkiego, przyjemnego i powierzchownego popu.

Reklama

Ale i ponadczasowego - wbrew opiniom ówczesnej krytyki muzycznej, umieszczającej wczesne dokonania chłopaków w szufladce z plastikowym szmelcem, równie sztucznym, co nadużywany przez nich lakier do włosów. Te opinie uwierały szczególnie Michaela, i to przez całą karierę - bardzo wymowny jest fragment filmu, w którym wyraźnie wzruszony gwiazdor nazywa nagrodę stowarzyszenia tekściarzy najważniejszym wyróżnieniem, jakie go kiedykolwiek spotkało.

Smith nie roztrząsa jednak tego zagadnienia dłużej - także dlatego, że opowiada nie tyle o George'u Michaelu, ile konkretnie o Wham!, fenomenie istniejącym zaledwie pierwszą połowę lat 80.

Reklama

Kluczowy był tu rok 1984 - kojarzony, oczywiście, jako orwellowski, lecz - co nie jest już zakorzenione w masowej świadomości - jeden z najlepszych w historii muzyki pop. Swoje największe hity wypuścili wtedy wspomniani Alphaville, Tina Turner, Prince, Cindy Lauper czy Madonna. Ale tylko Wham! umieściło na szczytach list aż pięć przebojów: "Wake Me Up Before You Go-Go", "Careless Whisper" i "Freedom" z płyty "Make It Big" oraz "Everything She Wants" i "Last Christmas" wydane na podwójnym singlu.

Reżyser w telegraficznym skrócie odnotowuje wszystkie te wyczyny, ale chwalebnie unika hagiografii. Nie potrzebuje żadnych gadających głów, żadnych ekspertów dorabiających rozmaite hipotezy do zjawiska o nazwie Wham! Nie interesuje go pomnik, lecz historia niebywałego sukcesu dwóch przyjaciół z perspektywy samych zainteresowanych - świeże wywiady z Ridgeleyem przeplatają się z archiwalnymi nagraniami z Michaelem.

Film śledzi losy duetu od ich spotkania w szkole, kiedy to łobuzerski Andrew o włosko-egipskich korzeniach z własnej inicjatywy wziął pod skrzydła nowo przybyłego Georgiosa Kyriacosa Panayiotou, trzymanego krótko przez surowego greckiego ojca. Od razu zaiskrzyło i jeszcze w liceum chłopcy założyli grupę ska The Executive, by w początkach Wham! rapować teksty zaangażowane politycznie. Jednak to hedonistyczny "Club Tropicana" z tamtego okresu chwycił najbardziej - i on też poniekąd wytyczył ścieżkę dla zespołu. Na dobre i złe, bowiem świadomość tandety z czasem zaczęła przytłaczać szczególnie Michaela.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Ciekawe, że pierwotnie to Ridgeley był liderem - playboyem obleganym przez fanki, a nade wszystko, jak się zdawało, tym bardziej utalentowanym. Jednakże szybko doszło do przewrotu - to George zaczął zwracać na siebie większą uwagę, pisać lepsze piosenki. Andrew to zauważał i stopniowo, z godnością, usuwał się w cień. Godząc się wreszcie, w imię przyjaźni, na największe poświęcenie: rozpad zespołu, który przy całym pozytywnym wizerunku miał także skrzętnie skrywaną przez menedżerów ciemną stronę, mianowicie tłamsił tożsamość coraz bardziej rozgoryczonego Michaela. I mimo że George wyoutował się przed przyjacielem już w 1983 roku, i nic to w ich relacjach nie zmieniło, zarazem nie dawało mu spokoju, że bezlitosne reguły show-biznesu nie pozwalają na swobodne wyrażanie nienormatywnej seksualności również przed resztą świata. Ale też jest tajemnicą poliszynela, że Michael chciał po prostu tworzyć ambitniejszą muzykę.

Zgoda, zrozumiałe są zastrzeżenia, że żywiołowy dokument gładko przemilcza co bardziej niewygodne kwestie, ale znów: to historia Wham!, nie George'a Michaela. I zamiast podkreślać sensacyjny aspekt, Smith stawia sobie jasny cel: uchwycić ewenement zespołu, który na zawsze pozostał w kwiecie wieku, zatrzymany w czasie niczym w stopklatce z epoki. Nie tylko - jak w wielu innych przypadkach - dzięki piosenkom, które się nie starzeją. Również nie przez przedwczesną śmierć Michaela - który odszedł relatywnie młodo, owszem, ale nie aż tak, jak artyści z Klubu 27, i już po udanej karierze solowej. Wham! unieśmiertelniło zejście ze sceny w momencie największej chwały, mniejsza o pobudki. Dar dany wyjątkowo nielicznym, prawdziwe źródło wiecznej młodości.

Gdzie zobaczyć: Netflix