Gra pani tytułową rolę w serialu "Żywioły Saszy". Jaka jest pani bohaterka?
Magdalena Boczarska: Sasza jest bardzo niejednoznaczna, nosi w sobie tajemnicę, jest postacią bardzo trudną do zdefiniowania. Jest w niej sporo emocji, które starannie ukrywa. To postać na pozór introwertyczna, skryta, ale widz przeczuwa od pierwszego momentu, że ma w sobie zagadkę.
Pokazała pani jednocześnie silną kobietę i kobietę-ofiarę. Dwie skrajności...
Dawno żadna postać nie sprawiła mi takiej satysfakcji, nie była takim wyzwaniem jak Sasza, ponieważ emocje są moją strefą komfortu. Kiedy gram kogoś, kto jest emocjonalny, jak było w "Sztuce kochania", "Piłsudskim", czy serialu "Pod powierzchnią", weryfikacja aktorska następuje od razu. Tym razem ciężko mi było te wszystkie emocje powściągnąć. W naszym serialu dzieje się bardzo wiele, ale ze scenami akcji najczęściej jest tak, że Sasza je ocenia, analizuje, niekoniecznie w nich uczestnicząc. To rzeczywiście było dla mnie sporym wyzwaniem.
Podobno do tej roli wybrała panią autorka ekranizowanej powieści, Katarzyna Bonda. Została pani przez nią "namaszczona"?
Tak! Znamy się osobiście, poznałyśmy się w zupełnie przypadkowych okolicznościach, kiedy Kasia, jeszcze nie wiedząc, że jestem aktorką, stwierdziła, że to ja jestem jej Saszą. Od pięciu lat mam poczucie, że Sasza oddycha mi na karku... Mam więc do tej postaci specyficzny stosunek, wiem, że są wyznawcy tej serii kryminałów Bondy, czytelnicy, którzy czekają na ekranizację i bardzo dociekliwie będą mnie z tej pracy rozliczać. Mierzenie się z kultową postacią z kart książki zawsze jest trudne.
Serial zachęci widzów do sięgnięcia po książkę?
Fani książki na pewno chętnie zobaczą ten serial, albo będą przynajmniej go ciekawi. Tym bardziej, że nasz serial zaczyna się od trzeciej części, od "Ognia", więc od środka opowieści. To może zachęcić widzów do zaspokojenia ciekawości i sięgnięcia po wcześniejsze tomy serii o Saszy, by znaleźć odpowiedź, co zaprowadziło ją do tego punktu, kim ona jest.
Będą następne serie?
Tak, oczywiście, są takie plany! Następna planowana do realizacji, jest, jeśli się nie mylę, "Ziemia", ale to zależy tylko i wyłącznie od tego, jak widzom spodoba się nasz serial.
Widzowie coraz chętniej oglądają seriale. W obecnym czasie doczekały się one rehabilitacji.
To prawda. Kiedyś serial uchodził za niższy gatunek sztuki filmowej, ale teraz po tę formę sięgają najwięksi reżyserzy! Zaczęło się od "House of Cards", w którym zagrali Kevin Spacey i Robin Wright Penn. Reżyserował go David Fincher, kilka odcinków też Agnieszka Holland. Pamiętam, że gdy w tekj ekipie pojawiło się nazwisko Finchera, jednego z moich ulubionych reżyserów po filmie "Siedem", miałam poczucie, że idzie nowa era. Teraz wystarczy spojrzeć na "The Crown". W nowym sezonie możemy zobaczyć oscarową aktorkę, Olivię Colman - seriale całkowicie się zmieniły, rozszerzył się ich świat. Pojawiły się platformy VOD, które spowodowały ich większą dostępność. Kino ma swoją magię i mam nadzieję, że po pandemii nic nie będzie w stanie jego pozycji zmienić i tej magii zagrozić. Gdy chodzi o seriale, myślę, aktorzy dawno już przestali o nich w dawny sposób myśleć. Przykładem może być produkcja HBO "Od nowa" Nicole Kidman i Hugh Grantem, którego jestem fanką. Dziś wielkie światowe gwiazdy grają w serialach.
A panią można też zobaczyć w serialu "Król" według powieści Szczepana Twardocha. Pani bohaterka, Ryfka, to kolejna wyrazista kobieca postać, która nie boi się tych, co rządzą miastem...
O każdym odcinku "Króla" można powiedzieć, że jest oddzielną fabułą - są seriale, które powstają jako zamknięte, kilkuodcinkowe całości. Choć przeznaczone na mały ekran, są to w pełni filmowe produkcje. "Król" miał swą premierę w Multikinie. Z tego, co wiem, ludzie oglądając go na dużym ekranie, byli pod wrażeniem.
Co dalej ma pani w planach?
Czeka mnie premiera w teatrze, duży serial na platformie VOD, ale nie mogę jeszcze zdradzić jaki. Są też plany realizacji drugiego sezonu "Saszy" oraz drugiej części "Różyczki". Przyszły rok zapowiada się pracowicie.
Rozmawiała: Dorota Kieras