Akcja "Mowy ptaków" rozgrywa się we współczesnej Polsce. Nauczyciel historii Ludwik (Sebastian Pawlak) zostaje upokorzony przez agresywnych licealistów, którzy wkładają mu na głowę kosz na śmieci. Polonista Marian (Sebastian Fabijański) usiłuje pomóc Ludwikowi, ale w konsekwencji zostaje zwolniony z pracy. Razem ze swoim bratem, chorym na trąd kompozytorem Józefem (Eryk Kulm) usiłuje napisać piosenkę, która stałaby się przebojem. Mężczyźni jadą w odwiedziny do swojego ojca Gustawa (Daniel Olbrychski), który jest reżyserem filmowym. Na miejscu zastają swojego brata, malarza Lucjana (Andrzej Chyra). Podczas wizyty towarzyszy im uczennica Ala (Katarzyna Chojnacka). Dziewczyna nie rozstaje się ze swoim smartfonem, za pomocą którego nagrywa otaczający świat. W filmie zobaczymy również m.in. Jaśminę Polak, Borysa Szyca oraz Martę Żmudę-Trzebiatowską.
Pamięta pan, jakie emocje towarzyszyły panu, kiedy ojciec niedługo przed śmiercią dał panu scenariusz "Mowy ptaków" i powiedział, żeby zrobił pan z nim, co uzna za stosowne?
Xawery Żuławski: Moje myśli były daleko od tego scenariusza. To był czas, kiedy ojciec był już bardzo poważnie chory. Każdy kolejny dzień determinowała informacja o poprawie bądź pogorszeniu jego stanu zdrowia. Starałem się być przy nim. Kiedy podczas jednej z takich wizyt przyniósł mi z drugiego pokoju ten scenariusz, od razu go odłożyłem. Uznałem, że to w ogóle nie jest odpowiedni temat do rozmowy w tym czasie.
Miesiąc czy dwa po śmierci ojca zadzwonił do mnie producent Marcin Wierzchosławski. Okazało się, że ma ten sam scenariusz. Zaproponował mi, żebym go wyreżyserował. Początkowo nie byłem specjalnie chętny. Po jego lekturze miałem wrażenie, że to bardzo trudny, osobisty tekst. Tytuł "Mowa ptaków" wydawał mi się pozbawiony sensu. Zacząłem analizować, co ojciec miał na myśli. Doszedłem do wniosku, że chyba chodziło mu o język artystów. O to, że tak jak ptaki śpiewają różnymi głosami, trelami, że są wolni i potrafią latać. Stwierdziłem, że ciekawie byłoby zrobić ten film w metaforycznej mowie ptaków, czyli wielogłosie.
Zaprosił pan do współpracy Jana Komasę, Jacka Borcucha i Piotra Kielara. Jak to się stało, że ostatecznie zrobił pan ten film sam?
Początkowo chcieliśmy, by film składał się z czterech etiud. Scenariusz był gruby, liczył ok. 170 stron, więc łatwo było podzielić go na części, które gwarantowały każdemu z nas mniej więcej dwudziestominutową realizację. Rozpoczęliśmy etap spotkań, godzinami rozmawialiśmy o scenariuszu. Dzięki tym spotkaniom ten scenariusz zaczął do mnie przemawiać. W końcu podjęliśmy decyzję, że realizujemy ten projekt. Dostaliśmy dotację. A los sprawił, że w momencie, gdy musieliśmy ustalić daty produkcji Janek Komasa i Jacek Borcuch zaczęli robić swoje filmy i totalnie nie dało się zgrać terminów. Głównie z żalem, ale i w lekkich nerwach musieliśmy się rozstać. Piotr Kielar rozpoczął realizacje pięcioma dniami zdjęciowymi zgodnie z naszą umową. Dalej już wziąłem "Mowę ptaków" całkowicie na siebie. Dzisiaj, kiedy o tym rozmawiamy, nikt nie ma wątpliwości, że tak właśnie miało być. Ktoś na górze tym pokierował. Ale najważniejsze jest to, że nikt nie wyszedł z tej historii poszkodowany. Każdy z nas zrobił film. Piotr Kielar bardzo mi pomógł w czasie całej realizacji. Ten wspólny początek tak naprawdę napędził ten film.
Także obecność na planie stałych współpracowników pana ojca - kompozytora Andrzeja Korzyńskiego i operatora Andrzeja Jaroszewicza - musiała być niezwykle pomocna.
Była absolutnie nieoceniona. Andrzej Jaroszewicz i Andrzej Korzyński byli dwoma świetlistymi punktami na drodze artystycznej ojca. Nie wyobrażam sobie bez nich "Mowy ptaków". Gdyby nie Andrzej Korzyński, nie mielibyśmy takiej muzyki i wiedzy na temat utworu "Dziewczyna zła". A okazało się, że jest to numer, który w latach 60. napisał razem z moim ojcem dla jednego z bigbitowych zespołów. Andrzej Korzyński skomponował muzykę, a tata napisał słowa. Podobno otrzymali od tego zespołu odpowiedź o treści: "słowa do dupy, a muzyka może być". Artyści tak już na mają, że słowa krytyki są dla nich bardzo bolesne. Ojciec nie był wyjątkiem. Obraził się na tę piosenkę. W scenariuszu "Mowy ptaków" jest ona zapisana jako utwór typu "byle głośno, tanio, głupio". Andrzej włożył sporo wysiłku, żeby przypomnieć sobie mniej więcej melodię i słowa. Na tej właśnie próbie oparliśmy muzykę do filmu. Mój ojciec kochał jego kompozycje i sposób pracy. Podobne odczucia żywił wobec Andrzeja Jaroszewicza. Dzięki nim mogłem zdać się na intuicję podczas inscenizowania filmu.
Pana ojciec nie był zwolennikiem pracy ze sztywnym scenariuszem. Mówił, że scenariusz jest jak kołyska, a film to niemowlę i trzeba cały czas obserwować, jakie jest i jak się zmienia. Jeśli się tego nie robi, powstanie martwy film. Pan w jego tekście dokonywał wielu zmian?
Z jednej strony nie, ponieważ trzeba było odnaleźć się w tym, co zostało napisane. Dopiero później zaczęły wychodzić na wierzch problemy, które trzeba było rozwiązać. Również na poziomie scenariusza. Na szczęście "Mowa ptaków" należy do tekstów, które nadają się do intuicyjnej pracy. Ma niezwykle rozbudowaną warstwę dialogową, ale już sama interpretacja, gdzie się ta rozmowa odbywa, jak jest prowadzona, jaki jest jej koloryt i tempo, należy do twórców.
Zresztą tak naprawdę dzisiaj, kiedy film omawia się ze wszystkimi detalami już na samym początku, reżyser ma bardzo ograniczone możliwości dokonywania zmian. Producenci niechętnie zgadzają się na spontaniczność, indywidualny język, czyli to, czym przez jakiś czas stało kino. Dawniej reżysera nie sprowadzano do roli rzemieślnika. Był artystą, wolnym ptakiem, który musi otworzyć skrzydła i pofrunąć.
W "Mowie ptaków" jest wiele z Andrzeja Żuławskiego?
I tak i nie. Szczególnie, że fikcja często okazuje się mądrzejsza od rzeczywistości, bo skupia w sobie wiele światów.
Czyli rzeczywistość służy fikcji, a fikcja służy temu, żebyśmy rozumieli rzeczywistość?
Być może, nie wiem - to nieustanna gra. Był taki moment, kiedy na castingu zobaczyłem Sebastiana w oku kamery i złapałem się na myśli, że bardzo przypomina mnie, mojego brata i ojca, gdy był młody. Uznałem, że doskonale pasuje do tej produkcji. Sebastian w ogóle nie znał mnie i mojej rodziny. Stworzył własną interpretację. Ja szedłem za nim. Mieliśmy na planie sporo zabawy z zacieraniem granic między fikcją a rzeczywistością. Ja starałem się stać na straży między tymi światami. Tak było np. z pamiątkami stojącymi w domu filmowego reżysera Gustawa. Widać na nich imię i nazwisko mojego ojca. Na początku myślałem sobie: "co my zrobiliśmy? Przecież trzeba wszystko pozmieniać na Gustaw". Ale wtedy współtwórcy stwierdzili: "zostaw, jest ok, to taka gra". Mieli rację.
Ten film jest przede wszystkim hołdem dla twórczości Andrzeja Żuławskiego czy raczej odbija się w nim pana indywidualny styl?
Byłem świadomy, że gdybym za wszelką cenę próbował robić jak ojciec, mógłbym narazić film na pokraczność. Dlatego starałem się przede wszystkim spełnić rolę reżysera. Cały czas miałem obok siebie Andrzeja Jaroszewicza, który potrafił stuknąć mnie w plecy i powiedzieć: "o, stary się cieszy!". A innym razem kręcił głową i mówił: "nie, kompletnie nie". Wtedy zaczynała się moja wewnętrzna walka i rozważania, dlaczego coś jest nie tak. Zwykle kończyło się to wnioskiem, że tylko tak potrafię. Być może ojciec zrobiłby inaczej. Pewnie tak, ale co z tego? Los sprawił, że to ja stoję za sterem okrętu, którego plan sam mi podsunął. Mogę podejmować autonomiczne decyzje. Pierwotnie w scenariuszu nie było np. sceny, w której Sebastian Fabijański leży na podłodze, a jego przyjaciele grają. To w ogóle nie było tak napisane. Jak przeczytałem dialog zrozumiałem, że powinienem połączyć kilka scen. Mam poczucie, że ten scenariusz nie był o tym, o czym wyszedł film.
"Mowa ptaków" to opowieść o degradacji inteligentów, ich nieprzystawalności do współczesnego świata, przepełnionego agresją i głupotą. Główni bohaterowie nie są z tym pogodzeni. Stopniowo pogłębiają więzi, tworzą grupę. Pana ojciec, tak jak oni, wcale nie chciał być samotnikiem?
Sądzę, że nie chciał, ale jego życie tak się potoczyło, że jedynym sposobem na wyjście z tego ambarasu było wycofywanie się. Polscy producenci, mecenasi i PISF nie potrafili zrozumieć, że jeśli Andrzej Żuławski chce zrobić film, powinni mu w tym pomóc, zamiast próbować zamknąć go w złotej klatce. Tego lwa nie dało się zamknąć w klatce. A oni nie chcieli się szarpać. Nie obchodziły ich jego pomysły. Woleli coś bezpiecznego, normalnego. Po prostu. A – jak to w "Mowie ptaków" – "żeby było po prostu musi wydarzyć się cud".
W końcu zadzwonił do niego producent Paulo Branco i powiedział: "słuchaj, kupiłem tekst Gombrowicza, mam prawa, może ty byś to zrobił?". Portugalczyk chciał, żeby Andrzej Żuławski zrealizował Gombrowicza. Czy to nie paranoja? Przecież na taki pomysł mógł wpaść każdy producent w naszym kraju. Ale nie, bo Gombrowicz także był wolnym ptakiem. A to nie pasuje do narodowej narracji. Sądzę, że "Kosmos" był dla ojca dużym zaskoczeniem, odskocznią i zrobił go z taką lekkością...
Kiedy dowiedział się pan, że decyzją komitetu organizacyjnego "Mowa ptaków" nie została zakwalifikowana do konkursu 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, wkurzył się pan?
W filmie jest taka fajna figura retoryczna, która polega na tym, że co jakiś czas bohaterowie pytają: "bo?". Sądzę, że to doskonale pasuje do tej sytuacji. "Mowa ptaków" nie dostała się do konkursu głównego festiwalu w Gdyni, bo…? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Ale bardzo podniosło mnie na duchu, że środowisko filmowe pokazało, że potrafi być jednością w swej różnorodności. Na swój sposób jestem wdzięczny komitetowi organizacyjnemu, bo dzięki decyzji o nieprzyjęciu filmu, a następnie jej zmianie, sprawił, że "Mowa ptaków" stała się chyba najbardziej rozpoznawalnym festiwalowym tytułem. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszego PR-u.
Często myślę sobie, że granica między fikcją a rzeczywistością jest w tym filmie tak cienka, że on może irytować osoby przywiązane do jednej, sztywnej wizji świata. Jeśli ktoś jest tolerancyjny, ma otwarty umysł i serce, może traktować "Mowę ptaków" jako komedię absurdu. Film jak wykrzywione zwierciadło.
Śmieję się, że to trochę tak, jakbyśmy już wygrali festiwal w Gdyni. Nawet jeśli kompletnie przemilczą "Mowę ptaków", musimy mieć podniesioną głowę, bo my już swoją bitwę wygraliśmy. Pokazaliśmy, że fajnie, gdybyśmy w całej tej różnorodności potrafili być jednością. Powinniśmy tak samo umieć docenić tytuły bliskie naszej percepcji świata, jak i te, które wydają nam się "nie po linii". Wymieniajmy się nimi, pokazujmy publiczności - niech ona sama wybierze to, co chce oglądać.
Pana ojciec wspominał kiedyś, że był bardzo zaskoczony, gdy w jednym z wywiadów przyznał pan, że swój pierwszy film realizuje po to, by lepiej go zrozumieć. Mówił, że on czuł to samo w stosunku do swojego ojca. A co dała panu "Mowa ptaków"?
Pozwoliła mi dostrzec, jak niebywale zdolnym literatem był Andrzej Żuławski. Spojrzałem na niego jako na twórcę, a nie ojca. Może i pierwszy film zrobiłem po części po to, żeby lepiej go zrozumieć. Ale to była tylko jedna z emocji, jakie mi wtedy towarzyszyły. Przede wszystkim chciałem dowiedzieć się, co w praktyce oznacza robienie filmów. Jako syn reżysera i aktorki obserwowałem świat kina od najmłodszych lat. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić, że mógłbym obrać w życiu inną ścieżkę.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
X.Ż. Każdy z nas jest podobny do swoich rodziców. Kiedyś zdałem sobie sprawę, że stworzyły mnie dwa odrębne światy, dwie niesamowite energie. Od tego nie można się odciąć. Ich historia wyżłobiła w mojej psychice różne kratery i doły, a jednocześnie wybudowała wiele mostów. Zobaczyłem że pomiędzy jestem ja, odrębna jednostka. Staram się iść za tym, co mnie w życiu niesie. Szukam siebie w tych dwóch wielkich życiorysach. Wyciągam z nich lekcje - zarówno te bolesne, jak i pozytywne. Czyli jednak droga środka.
PAP: Co chciałby Pan jeszcze dostać od losu?
X.Ż.: Chciałbym cieszyć się zaufaniem jako reżyser i móc robić kolejne filmy. Aktualnie, nauczony doświadczeniem, pracuję nad kilkoma projektami. Jednym z nim jest film historyczny. Gdybym miał pewność, że w przyszłości uda mi się zrealizować ten i kolejne plany, byłbym szczęśliwy. Ale wiem, że to niemożliwe. To jest właśnie to, co nazywamy życiem. Ogromna niepewność i wieczna niewiadoma, co będzie dalej.
Rozmawiała Daria Porycka/PAP
Prapremiera "Mowy ptaków" odbędzie się w czwartek podczas 19. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Na ekrany kin obraz wejdzie 27 września.