Pomijamy wielkie przeboje: to jasne, że warto poświęcić czas i uwagę nowym filmom Spike'a Lee („Czarne bractwo. BlacKkKlansman”), Terry'ego Gilliama („Człowiek, który zabił Don Kichota”), Hirokazu Koreedy (nagrodzone w Cannes „Złodziejaszki”) czy Nuriego Bilge Ceylana („Dzika grusza”). Wiadomo, że retrospektywy Ildikó Enyedi, Pedro Costy i Nicolasa Roega – nie wspominając już o filmach Ingmara Bergmana, pokazywanych w ramach obchodów stulecia urodzin mistrza – to obowiązkowe punkty programu. My wybraliśmy dla was dziesięć tytułów może mniej oczywistych, ale wartych zaznaczenia w festiwalowym kalendarzu.
Baronesa, reż. Juliana Antunes
Niemal w całości zrealizowany przez kobiety i kobietom poświęcony dokument o slumsach Belo Horizonte. Kilka dni z życia dwóch mieszkanek dzielnicy nędzy: Andreia odkłada pieniądze na nowy dom, Leid wychowuje gromadkę dzieci, czekając na to, aż jej mąż wyjdzie z więzienia. W tle wszystkie problemy, z którymi kojarzy się opowieść o faweli: wojny gangów, skrajne ubóstwo, brak nadziei na lepsze jutro. A jednak Julianie Antunes udaje się opowiedzieć tę historię bez stereotypów. Swoje bohaterki traktuje niemal z czułością, one zaś pozwoliły jej podejść z kamerą naprawdę blisko. Powstał intymny portret dwóch kobiet walczących z przeciwnościami losu. Tak naturalny, że łatwo zapomnieć, iż mamy do czynienia z kinem dokumentalnym.
Cisza we mgle, reż. Zhang Miaoyan
Film inspirowany prawdziwymi wydarzeniami: serią gwałtów, której sprawca nie został złapany. Ale nie spodziewajcie się sensacyjnego kina w azjatyckim stylu. Recenzentka „Hollywood Reporter” nazwała „Ciszę we mgle” „chińską odpowiedzią na filmy Beli Tarra”. Ale to zarazem szokujący i hipnotyzujący portret mizoginii i przemocy wobec kobiet, na które wciąż panuje – nie tylko w portretowanych przez Zhanga Chinach – ciche przyzwolenie.
Dolina cieni, reż. Jonas Matzow Gulbrandsen
Psychologiczny dramat? Nastrojowy horror? Może jedno i drugie? Film Gulbrandsena korzysta z poetyki kina grozy, by opowiadać o lękach czasu dzieciństwa. Skandynawowie to potrafią: przypomnijcie sobie choćby „Pozwól mi wejść” Tomasa Alfredsona czy „Wilkołacze sny” Jonasa Arnby'ego. Tym razem jednak bohaterem jest sześcioletni chłopiec, który nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią brata. Reżyser nazwał swój film wariacją na temat bajki o „Piotrusiu i wilku”, tyle że w wersji przypominającej senny koszmar. Mroczną atmosferę potęguje świetna muzyka Zbigniewa Preisnera.
Fuga, reż. Agnieszka Smoczyńska
Jej debiutanckie „Córki dancingu” na Zachodzie zrobiły furorę – pewnie przez mainstreamowych krytyków zostały docenione bardziej niż w Polsce. Kolejny film Agnieszki Smoczyńskiej może być zaskoczeniem: po musicalowo-horrorowym szaleństwie „Córek...” nie ma tu śladu. Tym razem jest stonowana, mroczna, bardzo niepokojąca opowieść o kobiecie, która po dwóch latach nieobecności wraca do swojej rodziny. Cierpi na amnezję, próbuje zrozumieć, co się z nią działo, a zarazem odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości. „Stąd może pójść dokądkolwiek”, pisał o Smoczyńskiej recenzent „Variety” po premierze „Fugi” w Cannes. „Selekcjonerzy festiwali, dystrybutorzy i publiczność zrobią mądrze podążając za nią”. Warto pamiętać, że reżyserka nakręciła też jedną z nowelek wchodzących w skład filmu „Atlas zła”.
John McEnroe - mistrz doskonałości, reż. Julien Faraut
Tytuł jednoznacznie wskazuje bohatera filmu, lecz choć wybitny tenisista praktycznie nie znika z ekranu, to nie jest portret Johna McEnroe. W każdym razie nie taki, jakiego można byłoby się spodziewać. Faraut sięga po nakręcone przez Gila de Kermadeca w latach 80. filmy, rejestrujące występy znakomitego tenisisty. Kamera skupia się wyłącznie na McEnroe, którego ruchy i perfekcyjna technika gry służą jako tło do rozważań na temat związków tenisa i kina (inspirowanych myślą Serge'a Daneya, krytyka i redaktora naczelnego „Cahiers du cinéma”) oraz powinności filmu dokumentalnego. Intrygujący, wielowarstwowy, zaskakująco dowcipny film.
Kafarnaum, reż. Nadine Labaki
Trzeci – po „Karmelu” i „Dokąd teraz?” film libańskiej reżyserki. Po premierze w Cannes został uhonorowany 15-minutową owacją, później zdobył Nagrodę Jury. Historia 12-letniego chłopca, który pozywa swoich rodziców za zaniedbanie w rękach innego twórcy mogłaby zamienić się w ckliwy melodramat. Nadine Labaki unika ckliwości, dając w zamian społeczne i polityczne kino, choć przecież niepozbawione wzruszeń. Mocny głos pewnej siebie artystki. Trzeba go wysłuchać.
Najczystszy jest popiół, reż. Jia Zhang-ke
Trochę kino gangsterskie, trochę love story, a przede wszystkim wnikliwy portret współczesnych, prowincjonalnych Chin. Rozpisana na kilkanaście lat historia relacji Qiao i Bina, lokalnego cwaniaczka prowadzącego nielegalny dom gry. Opowiedziana z zaskakującą subtelnością – nawet wtedy, gdy w tle leci tandetne disco – rzecz o miłości, wierności zasadom i straconych złudzeniach, z fenomenalną rolą Tao Zhao, ulubioną aktorką (a od kilu lat także żoną) reżysera.
Niech ciała się opalają, reż. Hélène Cattet, Bruno Forzani
To nie jest film, który ogląda się dla drobiazgowo zaplanowanej fabuły. Dzieje się dużo – strzelaniny, pułapki, kradzież pokaźnej ilości złota – lecz dzieło Cattet i Forzaniego to hołd złożony kinu eksploatacji lat 70. (szczególnie w wydaniu europejskim) doprawione stylistyką spaghetti westernu. Fenomenalnie nakręcony, ze zbliżeniami, których nie powstydziłby się mistrz Sergio Leone, opatrzony znakomitą muzyką, złożoną m.in. z archiwalnych kompozycji Ennia Morricone.
Oczy Orsona Wellesa, reż. Mark Cousins
W tytule filmu znakomitego dokumentalisty (twórcy m.in. „The Story of Film: Odysei filmowej”) i zagorzałego kinofila nie chodzi tylko o przenikliwe spojrzenie twórcy „Obywatela Kane'a”, lecz przede wszystkim o to, by popatrzeć na świat oczami mistrza. Mark Cousins podąża śladami swojego idola, analizuje jego filmy, a każda minuta jego dzieła jest zapisem pasji i gorącej miłości do kina. Wydawałoby się, że o Wellesie powiedziano już wszystko, ale szkocki reżyser udowadnia, że jeszcze wiele sekretów genialnego artysty czeka na odkrycie.
Zielona mgła, reż. Guy Maddin, Evan Johnson, Galen Johnson
Film, który Guy Maddin ze swoimi stałymi współpracownikami, braćmi Evanem i Galenem Johnsonami, nakręcił na zamówienie San Francisco International Film Festival na 60. edycję tej imprezy. Z fragmentów różnych filmów i programów telewizyjnych, których akcja toczy się w kalifornijskim mieście, zmontowali coś na kształt sensacyjnej fabuły – coś w stylu świetnego „Panie, panowie – ostatnie cięcie” Györgyego Pálfiego, pokazywanego kilka lat temu na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Fascynujący eksperyment, hołd dla Hitchockowskiego