Czternaście nominacji dla obrazu „La La Land” było głównym tematem do dyskusji było bardzo krótko. Bo zaraz potem Donald Trump zdecydował, że do Stanów Zjednoczonych nie będą mogli wjechać mieszkańcy kilku krajów, które – według nowej administracji - zagrażają bezpieczeństwu Ameryki. Traf chciał, że w tym gronie jest Iran. Mieszkaniec tego kraju, Asghar Farhadi, jeden z najwybitniejszych twórców współczesnego kina, według nowego ukazu na oscarowej gali pojawić się by nie mógł. I to ogromna ironia – bo zdobywca Oscara za „Rozstanie” tworzy filmy uniwersalne, a przy okazji walczy o zmiany w swoim kraju. Kiedy w 2011 roku jechał na festiwal filmowy do Berlina mówił z troską o koledze po fachu - Dzwoniłem do niego przed wyjazdem. I była to bardzo smutna rozmowa, bo żegnałem się z nim jadąc do miejsca, do którego on sam nie mógł przybyć. Aż ciężko pomyśleć, co będzie się dziać, kiedy Farhadi po raz drugi wygra Oscara. Trump sam już stworzył męczennika, który dodatkowo mówi często, że Iran powinien na świat się otworzyć.
Polityka na pewno pojawi się za każdym razem, kiedy pokazywana będzie Meryl Streep. Nikt nie ma tak na pieńku z Trumpem i nikt tak nie wykorzystuje każdej okazji, by skrytykować działania nowego prezydenta. Aktorka nominację ma (dwudziestą w swej karierze) i sporo się o niej mówi jako potencjalnej zwyciężczyni. Im bliżej do Oscarów tym bardziej bowiem w prasie amerykańskiej gwiazda „La La Land” gaśnie. W walce o tytuł najlepszej aktorki liczyć się mają właśnie Emma Stone z wspomnianego musicalu, Meryl Streep za „Boską Florence”, choć nikogo nie zdziwi zarówno wygrana Isabell Huppert, jak i Natalie „Jackie” Nortman.
Nagroda dla najlepszego aktora ma być ponoć przesądzona. Mało kto wierzy w blask Ryana Goslinga, wszyscy mówią o Caseyu Afflecku za rolę w „Manchester By The Sea”. To właśnie ten obraz oraz „Moonlight” będą walczyć – według ostatnich wieści o tytuł filmu roku oraz o scenariusz („Moonlight” kandyduje jako scenariusz adoptowany, a „Manchester by The Sea” jako oryginalny). A to wszystko sprawia, że „La La Land” wygra galę liczbowo, a przegra w najbardziej prestiżowych kategoriach. O tym, że to wszystko symulacje, nikomu nie trzeba przypominać.
Na pewno nie powinniśmy się martwić o poczucie humoru prowadzącego. Jimmy Kimmel ma oryginalne i nieszablonowe pomysły na przełamanie dłużyzn lub pojawiającej się nudy.
Czy „La La Land” pobije wszystkie rekordy? Czy wszyscy w Polsce nagle zwrócimy uwagę na „Moonlight” i „Manchester By The Sea”? A może szaleć będzie z radości Mel Gibson, który ma sześć szans na wygraną za "Przełęcz ocalonych"? Przekonamy się już dziś w nocy. Zapraszam na relację od 1:30.